Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.
—   186   —

mniej lub więcej dobrym aktorem. Wiedzieliśmy, że w pobliżu znajduje się pięćdziesięciu Apaczów, a nie mogliśmy się zdradzić z tą świadomością, gdyż bardzo wiele, wprost życie nasze zależało od tej chwili. My przypuściliśmy, że nieprzyjaciele zaczekają, dopóki rzekomo nie zaśniemy na dobre, ale co mogło się stać, jeśliby tego nie zrobili i przedtem już na nas napadli? Wprawdzie mielibyśmy w Keiowehach dwustu sprzymierzeńców, ale wtedy przyszłoby do walki i krwi rozlewu, a to mógł niejeden z nas życiem przypłacić. Dziwne było nasze zachowanie się w obliczu katastrofy. Ja byłem spokojny, jak gdyby szło o zagranie partyi w szachy, albo w domino. Rattler leżał twarzą do ziemi i udawał śpiącego. Strach śmiertelny objął go lodowatemi rękoma. Jego „sławni westmani“ patrzyli na się z wybladłemi twarzami i ledwie urywanemi słowy brali udział w naszej rozmowie. Will Parker i Dick Stone siedzieli tak swobodnie, jak gdyby na całym świecie nie było ani jednego Apacza. Sam Hawkens wypowiadał jeden dowcip za drugim, a ja śmiałem się z jego żartów.
Ponieważ minęło tak już z pół godziny, przeto nabraliśmy pewności, że napad nastąpi dopiero, gdy zaśniemy, w przeciwnym bowiem razie byłby już dawno doszedł do skutku. Ogień już się był prawie wypalił, toteż uważałem za stosowne nie zwlekać dłużej z rozstrzygnięciem. Ziewnąłem więc przeciągle kilka razy, i powiedziałem:
— Jestem znużony i chciałbym się położyć spać. A wy, Samie Hawkens?
— Nic nie mam przeciwko temu i także tak zrobię, — odrzekł. — Ogień już gaśnie; dobranoc!
— Dobranoc! — zawołali również Stone i Parker, poczem odeszliśmy jak najdalej od ognia, ale tak, żeby to nie uderzało, i rozciągnęliśmy się na ziemi.
Ogień malał coraz bardziej, aż wreszcie zgasł. Żar jego tlił się jeszcze pod popiołem, ale światło jego już nas dosięgnąć nie mogło, byliśmy więc zupełną ciemnością zakryci. Teraz należało przenieść się w miejsce