Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.
—   187   —

bezpieczne. Wziąwszy swoją strzelbę, zacząłem zwolna się czołgać. Sam trzymał się mego boku, a reszta ruszyła za nami. Na wypadek, gdyby który z nich szmer był wywołał, postarałem się w ten sposób uczynić go niedosłyszalnym, że dostawszy się do koni, zmusiłem jednego z nich do głośnego tupotu, popychając go to w jedną, to w drugą stronę; to musiało przygłuszyć wszelki odgłos zdradziecki. Wszystkim też udało się dojść do Keiowehów, zaczajonych jak krwi chciwe pantery.
— Samie, — rzekłem — jeżeli obu wodzów mamy rzeczywiście oszczędzać, to nie wolno nam dopuścić do nich Keioweha. Czy się z tem zgadzacie?
— Tak.
— Ja biorę na siebie Winnetou, a wy, Stone i Parker zaopiekujcie się Inczu-czuną.
— Jakto? Wy bierzecie jednego, a nam aż trzem także tylko jednego zostawiacie? To trochę niesprawiedliwie, jeśli się nie mylę.
— Zupełnie sprawiedliwie. Ja prędko uporam się z Winnetou, ale was musi być trzech, żeby ojciec nie mógł się wcale bronić, gdyż skoro tylko znajdzie czas i miejsce do obrony, to łatwo narazi się na rany, a nawet na śmierć.
— Well, macie słuszność! Ale żeby który Keioweh nas nie uprzedził, to wysuńmy się trochę naprzód, a będziemy pierwsi. Chodźcie!
Ustawiwszy się o kilka kroków bliżej ognia, czekaliśmy z najwyższem napięciem na hasło walki Apaczów, gdyż należało się spodziewać, że nie wykonają napadu bez tego. Wedle ich zwyczaju daje wódz znak okrzykiem, a potem wtóruje mu reszta, jak może najpiekielniej. Wycie to ma pozbawić przeciwnika ochoty do obrony. Można ten właściwy wszystkim szczepom okrzyk naśladować w ten sposób, że się najwyższą fistułą wydaje długie „hiiiiiiiih“, a potem dłonią uderza szybko raz za razem po wargach tak, że to brzmi jak tryl.
Keiowehowie byli w takiem samem naprężeniu jak