Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.
—   188   —

my. Każdy z nich chciał być pierwszym, więc pchali się naprzód i sunęli nas coraz to więcej ku ognisku. To mogło się stać dla nas, zanadto naprzód wysuniętych, niebezpiecznem, dlatego pragnąłem, żeby Apacze rozpoczęli atak jak najrychlej.
Nareszcie spełniło się to życzenie. Zabrzmiało wspomniane „hiiiiiiih“ tak przeraźliwie i dojmująco, że mi ciarki przeszły po plecach, poczem nastąpiło wycie tak straszliwe, jak gdyby je tysiąc dyabłów wydało. Mimo miękkości gruntu usłyszeliśmy odgłos szybkich kroków i skoków, poczem zapanowała cisza, przez kilka chwil nic się nie ruszyło dokoła. Potem doszedł nas głos Inczu-czuny, który wymówił krótkie słowo „ko!“
Wyraz ten oznacza: ogień. Popiół, któryśmy pozostawili tlił się jeszcze, a leżący okok chróst palił się łatwo. Apacze wykonali rozkaz czemprędzej i rzucili trochę drzewa na przygasłe nieco ognisko. W kilka sekund buchnęły płomienie na nowo i oświetliły otoczenie.
Inczu-czuna i Winnetou stali obok siebie, a skoro tylko Apacze spostrzegli, że nas nie było, utworzył się dokoła wodzów krąg wojowników.
— Uff, uff, uff! — wołali zdumieni.
Winnetou okazał już teraz, mimo swej młodości, rozwagę, którą później tak podziwiałem u niego. Pomyślał, że jesteśmy jeszcze niedaleko i że wobec tego stojący w świetle ognia Apacze stanowili dla nas zbyt wyraźny cel. Dlatego zawołał:
— Tatisza, tatisza!
Słowo to znaczy: oddalić się. Winnetou już się zabierał do skoku, kiedy ja go uprzedziłem. Po kilku szybkich krokach znalazłem się przy otaczającym go kole wojowników. Roztrąciwszy na prawo i lewo zawadzających mi Apaczów, przebiłem się do środka, a Sam, Stone i Parker szli zaraz za mną. Wtedy właśnie, kiedy Winnetou zawołał głośno „tatisza!“ i zamierzał odskoczyć, stanął przedemną. Popatrzyliśmy sobie w oczy przez chwilę. On sięgnął ręką błyskawicznie do pasa po nóż, lecz równocześnie ja uderzyłem go pięścią w skroń