Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
—   196   —

nąwszy się tam, spostrzegłem ku mej radości małe, może na dwa metry średnicy, zagłębienie, napełnione piaskiem. Jeśli kiedy deszcz wypełniał potok i staw, a woda występowała z brzegów, wówczas napływała ona do tego zagłębienia i nanosiła piasku. Wziąłem więc prędko piasku do kieszeni i polazłem dalej.
Po następnej półgodzinie ujrzałem sie nareszcie za Winnetou i jego ojcem może o cztery kroki. Drzewa, do których ich przywiązano, nie sięgały grubości człowieka. Nie byłbym się mógł do nich zbliżyć, gdyby u ich stóp nie rosło trochę krzaków, pokrytych liśćmi, które pozwalały mi ukryć się przed strzegącym jeńców Indyaninem. Z boku o kilka kroków za nim stał krzak kolczasty, który miałem na oku.
Doczołgałem się najpierw do Winnetou i poleżałem kilka chwil spokojnie, aby się przypatrzyć dozorcy. Był niewątpliwie znużony, gdyż miał oczy zamknięte i otwierał je z widocznym wysiłkiem. To mi było na rękę.
Należało najpierw zbadać, w jaki sposób przywiązano Winnetou. Sięgnąłem więc ręką do pnia i obmacałem go dokoła razem z nogami jeńca, który to z pewnością poczuł. Bałem się, że się poruszy, przez co byłby mnie zdradził. Nie uczynił tego jednak, bo zbyt mądry był i obdarzony niezwykłą przytomnością umysłu. Przekonałem się, że nogi miał w kostkach związane, a oprócz tego przymocowano je do drzewa rzemieniem. Dwa cięcia zatem były tu konieczne.
Następnie spojrzałem w górę. Przy migotliwem świetle ognia zauważyłem, że ręce jego z prawej i z lewej obejmowały drzewo i związane były z tyłu rzemieniem. Tu wystarczało jedno cięcie.
Teraz dopiero przyszło mi do głowy coś, nad czem nie pomyślałem poprzednio. Oto należało się spodziewać, że Winnetou po przecięciu więzów natychmiast zacznie uciekać, a to naraziłby mnie nad największe niebezpieczeństwo. Zastanawiałem się długo nad tem, jakby tego uniknąć, ale wyjścia nie znalazłem żadnego. Musiałem