Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
—   198   —

stał dalej tak samo, jak przedtem. Zwinąłem włosy na palcu w pierścionek i schowałem do kieszeni. Następnie polazłem do Inczu-czuny, którego pęta zbadałem tak samo. On był także jak Winnetou skrępowany i przywiązany do drzewa i również nie poruszył się, gdy poczuł dotknięcie mej ręki. Przeciąłem jego rzemienie najpierw z dołu, a potem odwróciwszy w ten sam sposób uwagę strażnika, uwolniłem ręce wodza z pęt. On okazał się tak samo rozważnym jak syn i ani nie drgnął.
Wtem przyszło mi na myśl, że lepiej będzie nie zostawiać na ziemi przeciętych rzemieni. Keiowehowie nie potrzebowali wiedzieć, jak oswobodzono jeńców. Gdyby zaś znaleźli rzemienie, zobaczyliby, że były rozcięte i podejrzenie ich padłoby na nas. Zabrałem więc najpierw rzemienie od Inczu-czuny i przemknąłem się znowu do Winnetou, aby tam zrobić to samo. Następnie schowałem je i ruszyłem z powrotem.
W razie zniknięcia obu wodzów byłby strażnik podniósł natychmiast alarm i pobudził wszystkich, a wówczas ja nie powinienem był znajdować się w pobliżu. Musiałem więc spieszyć. Wlazłem przeto w zarośla tak daleko, że nie dostrzeżonoby mnie nawet, gdybym się wyprostował, wstałem i szedłem ostrożnie, ale znacznie szybciej niż przedtem, do obozowiska, w którego blizkości znalazłszy się, położyłem się znowu i odbyłem resztę drogi czołgając się po ziemi.
Moi trzej towarzysze zaniepokoili się o mnie bardzo. Kiedy do nich się dostałem i znowu położyłem na ziemi, szepnął Sam do mnie:
— Byliśmy w strachu o was, sir! Czy wiecie, jak długo was nie było?
— No?
— Prawie dwie godziny.
— Słusznie: pół godziny tam, pół z powrotem, a godzina na miejscu.
— Po co bawiliście tam tak długo?
— Aby się przekonać dokładnie, czy wódz śpi.
— Jakżeż zabraliście się do tego?