Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.
—   205   —

— Wy? Doświadczenie? Ciekawym, skądbyście je wzięli. Może mi to powiecie?
— Owszem. Doświadczenie, które posiadam, zaczerpnąłem z książek.
— Znowu te wasze książki! Zapewne przeczytaliście niejedno, co się tutaj przydać może, ale nie sądźcie zaraz, że łyżkami najedliście się mądrości. Zaraz wam udowodnię, że nic, ale to nic nie wiecie. A zatem, dlaczego obaj wodzowie zabrali tylko swoje konie z sobą, a zostawili konie jeńców?
— Właśnie z powodu tych jeńców.
— Ach! Jakto?
— Bo ci będą jeszcze bardzo potrzebowali koni.
— O ileż mogą jeńcy potrzebować koni?
Słowa jego nie zraniły mojej ambicyi, bo znałem już jego usposobienie.
— Dwie możliwości mogą tu zajść. — odpowiedziałem. — Albo obaj wodzowie powrócą z dostateczną liczbą wojowników, aby jeńców wydobyć z niewoli, a w takim razie poco mieliby zabierać konie i odprowadzać z powrotem. Albo Keiowehowie nie zaczekają na Apaczów i opuszczą te strony razem z jeńcami, a w tym wypadku konno łatwiej odbędą jeńcy drogę. Przeprowadzenie ich napotka na mniejsze trudności, a wobec tego jest nadzieja, że Keiowehowie zabiorą ich do swoich wsi, a po drodze będzie ich można uwolnić. Nie mając zaś koni, musieliby iść piechotą, a wtedy mogłoby Keiowehom przyjść na myśl uniknąć uciążliwego i nudnego transportu przez zabicie jeńców na miejscu.
— Hm! To nie jest wcale tak głupio pomyślane, jakby należało wnosić z wyrazu waszej twarzy. Ale zapomnieliście o trzeciej możliwości. Oto czy nie pozabijają Keiowehowie jeńców pomimo koni?
— Napewno nie.
— Nie? Sir, skąd wam to przychodzi na myśl przeczyć czemuś, co Sam Hawkens za możliwe uważa?
— Bo Sam Hawkens zapomniał widocznie, że ja tu jestem.