Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.
—   206   —

— Ach, wy tu jesteście! Wyobrażacie więc sobie, że wasza szanowna obecność jest jak wstrząsające światem zdarzenie.?
— Nie. Chciałem tylko zaznaczyć, że dopóki tu jestem, dopóki choćby ręką ruszyć potrafię w obronie jeńców, to dotąd nie będą wymordowani.
— Naprawdę? O, to z was wielki człowiek, hi! hi hi! Keiowehowie mają dwustu ludzi, a wy jeden człowiek, greenhorn, chcecie nie dopuścić do zrobienia tego, co im się spodoba!
— Spodziewam się, że nie zostanę sam jeden.
— Nie? A na kogoż liczycie?
— Na was, oraz na Dicka Stone’a i Willa Parkera! Ufam niezachwianie, że sprzeciwilibyście się takiemu masowemu mordowaniu.
— Tak! A więc macie przecież do nas zaufanie! Bardzo jestem wam za to wdzięczny, a to rzeczywiście nie żart posiadać zaufanie takiego jak wy człowieka. Jestem zarozumiały z tego, jeśli się nie mylę!
— Słuchajcie, Samie, mówię poważnie i bynajmniej nie mam ochoty robić żartów z tej sprawy. Gdzie chodzi o życie tylu ludzi, tam żart ustaje po prostu!
Stary błysnął ku mnie ironicznie swemi małemi oczkami i rzekł:
— Thunder-storm! Więc naprawdę nie żartujcie? W takim razie muszę zrobić inną minę. Ale jak wy to sobie właściwie wyobrażacie, sir? Na resztę nie możemy liczyć, jest nas więc wszystkiego cztery osoby, które w danym wypadku staną do walki z dwustu Keiowehami. Czy sądzicie, że to się dla nas dobrze skończy?
— Ja nie pytam o koniec! Nie zniosę, żeby w mojej obecności dopuszczono się takiego mordu!
— A jednak on dojdzie do skutku, tylko z tą małą różnicą, że i was razem zdmuchną. A może spodziewacie się czego po swojem nowem nazwisku: Old Shatterhand? Czy sądzicie, że powalicie dwustu wojowników pięściami?