Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.
—   207   —

— Głupstwo! Nie nazwałem się tak sam i wiem dobrze, że nie dalibyśmy rady dwustu wojownikom, ale czy przemoc tu konieczna? Podstępem więcej wskóramy.
— Tak? Czytaliście o tem?
— Tak.
— To też dzięki temu staliście się okropnie mądrym człowiekiem! Chciałbym was choć raz widzieć podstępnym. Ciekawym, jaką mielibyście przytem minę. Ja twierdzę, że cała wasza chytrość na nic się nie przyda. Czerwoni zrobią, co zechcą, nie troszcząc się oto, czy nasze miny będą groźne, czy chytre.
— Dobrze! Widzę, że na was liczyć nie mogę. Jeśli mnie zmuszą do tego, to będę sam działał.
— Na miłość Boga, sir, nie róbcie głupstw! Nie poczynajcie nic na własną rękę, musicie we wszystkiem do nas się stosować! Nie powiedziałem bynajmniej, że nie ujmę się za Apaczami, gdyby im groziło niebezpieczeństwo, ale nie było i nie jest moim zwyczajem walić głową o mur. Pamiętajcie, że mury zawsze twardsze od głowy.
— Niemniej ja nie powiedziałem, że chcę dokonać niemożliwości. Dotąd nie wiemy jeszcze, co Keiowehowie postanowili uczynić z jeńcami i nie mamy powodu dręczyć się obawami. Gdyby nam jednak potem wypadło działać, to znajdzie się do tego sposób najlepszy.
— Być może, ale człowiek ostrożny nie powinien się na tem ograniczać. Że coś się dopiero zdarzy, to mnie nic nie obchodzi, My mamy przed sobą całkiem określone pytanie: Co uczynimy, gdy Apaczów zechcą pozabijać?
— Nie dopuścimy do tego.
— To słowo nic jeszcze nie mówi, zupełnie nic. Nie dopuścimy? Wyrażajcie się jaśniej!
— Sprzeciwimy się temu.
— To nie odniesie skutku.
— W takim razie zmuszę dowódcę, by spełnił moją wolę.
— W jaki sposób?