Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.
—   211   —

— Możebyś mówił tak grzecznie, jak ja? Wypowiedziałem tylko prośbę; gdybym ci rozkazywał, to może prędzej miałbyś prawo grubiańsko się zachować.
— Nie przyjmuję od was ani prośby, ani rozkazu. Nie zmienię mego postanowienia dla żadnej bladej twarzy.
— A jednak, może! Czy przysługuje wam prawo zabijania jeńców? Nie chcę słyszeć twej odpowiedzi, bo znam ją i nie będę się o to z tobą sprzeczał, ale zachodzi pewna różnica między zabiciem człowieka prędkiem i bez bolu, a zamęczaniem go na śmierć. Nie pozwolimy na to, żeby się to stało w naszej obecności!
Na to wyprostował się Tangua i odrzekł pogardliwie:
— Nie pozwolicie? Za kogoż ty się uważasz! Jesteś wobec mnie żabą, stawiającą się do niedźwiedzia z Gór Skalistych. Jeńcy są moją własnością, zrobię z nimi, co mi się spodoba.
— Oni dostali się w wasze ręce tylko dzięki naszej pomocy, więc mamy do nich takie same prawo, jak wy. My życzymy sobie, żeby zostali przy życiu.
— Życz sobie, czego chcesz, biały psie; ja kpię sobie z twoich słów!
Splunął przedemnie i już chciał się odwrócić, ale wtem ja ugodziłem go pięścią tak, że runął na ziemię. Twardą jednak miał czaszkę, bo uderzenie nie ogłuszyło go całkiem; chciał się podnieść. Musiałem więc schylić się, aby mu powtórnie zadać cios i nie mogłem zważać na tamtych. Gdy potem się podniosłem, zobaczyłem Sama, klęczącego na jednym z czerwonych i trzymającego go za gardło, Dick i Will powalili drugiego, a trzeci umykał z krzykiem.
Przyszedłem Samowi z pomocą. Po związaniu Keioweha załatwili się także Stone i Parker ze swoimi.
— To źle z waszej strony — rzekłem — że pozwoliliście trzeciemu umknąć.
— Bo ja pochwyciłem właśnie tego samego, którego obrał Stone. — usprawiedliwiał się Parker. — Straciliśmy przez to tylko dwie sekundy, ale to wystarczyło temu drabowi do ucieczki.