Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.
—   226   —

— Ja się mylę? Jakto?
— Wódz, dając nam słowo, poczynił sobie w duszy zastrzeżenia, które teraz zaznacza.
— Wiedziałem, że będzie miał myśli ukryte! O jakich zastrzeżeniach mówicie?
Powtórzyłem mu słowa Tanguy, które go tak rozgniewały, że natychmiast poszedł do niego po usprawiedliwienie. Skorzystałem z tego, żeby się znowu ubrać i zabrać broń.
Keiowehowie nie wątpili ani na chwilę, że Nóż-piorun mnie zabije. Ten zupełnie odwrotny wynik walki przejął ich smutkiem i wściekłością na nas. Byliby najchętniej na nas napadli, ale było to nie tylko umówione, lecz nawet wypaliliśmy na to fajkę, że strona zwyciężonego nie zemści się na zwycięzcy. Tego nie wolno już było naruszyć. W każdym razie myśleli o znalezieniu innego powodu do wrogiego przeciwko nam wystąpienia. Mogli teraz jeszcze zaczekać, bo byli nas jeszcze pewni. Dla tego przytłumili na razie złość swą i zajęli się trupem poległego towarzysza. Wódz znajdował się także przy nim, łatwo więc sobie wyobrazić, że Sam Hawkens nie znalazł chętnego i przychylnego ucha dla swych wywodów. Wrócił wysoce zniechęcony i oznajmił nam:
— Ten drab nie chce istotnie dotrzymać słowa. Postanowił, jak się zdaje, zagłodzić jeńców. I ten łajdak nazywa to „niezabijaniem“! Ale będziemy mieli oczy otwarte, jeśli się nie mylę i wypłatamy mu figla, hi! hi! hi!
— Żeby ten figiel nas samych nie dotknął! — zauważyłem. — To trudna rzecz bronić innych, gdy się samemu potrzebuje obrony.
— Boicie się chyba tych czerwonych?
— Pshaw! Że się nie boję, o tem wiecie chyba tak dobrze, jak ja sam.
— Ale z jedną różnicą. Tam, gdzie jabym się obawiał, tam wy idziecie przebojem, jak wół za czerwonem suknem, a tam, gdzie potrzebna odwaga, tam wy podnosicie wątpliwości. Ale to już taki zwyczaj greenhornów. O czem myślicie teraz w zadumie?