Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
—   228   —

nie wiedząc, gdzie się znajdujecie? W następnej chwili będą tu...
Mówił pośpiesznie, a mimoto nie dokończył, gdyż w tej chwili zabrzmiał także dokoła nas przejmujący wojenny okrzyk Apaczów. Staliśmy wprawdzie na otwartej preryi, ale rosły na niej tu i ówdzie krzaki, za którymi skradali się Apacze niepostrzeżeni przez nas i otoczyli nas dokoła zupełnie. Teraz biegli gromadami ze wszystkich stron. Keiowehowie strzelili do nich i kilku nawet trafili, ale to nie wchodziło nawet w rachubę. Tymczasem napastnicy nadbiegli.
— Nie zabijajcie Apaczów! — zawołałem do Sama Dicka i Willa, a w tej chwili rozszalała już dokoła nas walka na blizką metę. My czterej nie wzięliśmy w niej udziału, ale starszy inżynier i surveyorzy bronili się i dla tego ich zastrzelono. To było straszne. Patrząc w tę stronę, nie widziałem, co się działo po za mną. Napadła na nas stamtąd gromada i rozerwała nas. Wołaliśmy wprawdzie do nich, że jesteśmy ich przyjaciółmi, ale napróżno. Natarli na nas tak nożami i tomahawkami, że musieliśmy się bronić, chociaż staraliśmy się tego właściwie uniknąć. Powaliliśmy kilku z nich kolbami, na skutek czego odstąpili od nas.
Tę wolną chwilę wyzyskałem na rozglądnięcie się dokoła. Niebyło jednego Keioweha, który niemiałby przeciwko sobie kilku Apaczów. Sam zobaczył to i zawołał.
— Uciekać czemprędzej tam, w krzaki!
Wskazał na wspomniane już kilkakrotnie zarośla, które kryły nas od strony obozu, i pobiegł tam, a Dick Stone i Will Parker za nim. Ja wahałem się przez kilka chwil, spoglądając na miejsce, gdzie znajdowali się surveyorzy. Jako białym chętnie byłbym pospieszył im z pomocą, ale już było zapóźno, dlatego zwróciłem się także ku zaroślom, od których byłem jeszcze daleko, kiedy ujrzałem ukazującego się właśnie tam Inczu-czunę.
Razem z Winnetou stał on na czele tego oddziału Apaczów, którego zadaniem było napaść na obóz i uwol-