Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
—   230   —

nie, które pierwotnie wymierzone było w głowę i byłoby mi roztrzaskało czaszkę. Tym, który mnie ugodził, był Winnetou.
Został on był, jak już wspomniano, w tyle za Inczuczuną. Teraz właśnie wynurzył się z zarośli, a spostrzegłszy mnie klęczącego nad ojcem, który leżał jak martwy z twarzą, skropioną krwią, zamachnął się do śmiertelnego uderzenia kolbą, szczęściem jednak trafił mnie w plecy. Następnie cisnął strzelbę na ziemię, wyrwał nóż z za pasa i rzucił się na mnie.
Położenie moje było okropne. Uderzenie wstrząsnęło całą moją osobą i obezwładniło mi rękę. Byłbym chętnie dał Winnetou jakieś wyjaśnienie, ale wszystko odbywało się tak prędko, że na to czasu nie starczyło. Młody wódz Apaczów byłby mi utopił nóż w sercu aż po rękojeść, gdybym był ruchem nieznacznym, na jaki się w tej chwili zdobyć mogłem, nie udaremnił ciosu przynajmniej o tyle, że nóż trafił w lewą kieszeń piersiową, gdzie pośliznął się o wspomnianą już puszkę z sardynek, w której przechowywałem moje papiery, posunął się po blasze ku szyi, a przeszedłszy przez szczękę, przebił także język. Winnetou wyciągnął nóż i pochwyciwszy mnie za gardło, zamierzył się do drugiego pchnięcia. Trwoga śmiertelna podwaja siły fizyczne. Ja mogłem tylko lewą ręką się posługiwać, a on leżał trochę bokiem na mnie. Udało mi się złapać jego prawą rękę, którą ścisnąłem tak silnie, że on nóż musiał wypuścić. Następnie porwałem go za lewy łokieć i podepchałem w górę tak wysoko, że jeśli chciał uniknąć złamania ręki, musiał ją odjąć od mego gardła. Zgiąłem nogi w kolanach, całą siłą podrzuciłem się w górę i strząsnąłem Winnetou z siebie tak, że padł brzuchem na ziemię. W następnej chwili leżałem już na jego grzbiecie, jak on przedtem na moim.
Teraz szło o to, żeby go przytrzymać, gdyż byłbym zgubiony, gdyby się był podniósł znowu. Klęknąwszy mu prawem kolanem na udach, a lewem na jednej ręce, wziąłem go zdrową ręką za kark. On tymczasem drugą