Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
—   233   —

wiedziałem, pozostawiono mu wolną, żeby mi mógł dopomagać.
— Dzięki Bogu, że już przyszliście do siebie, kochany sir! — rzekł, głaszcząc mnie pieszczotliwie po twarzy. — Jak się to stało, że was powalono?
Chciałem odpowiedzieć, lecz nie mogłem, gdyż miałem usta krwi pełne.
— Wypluńcie to! — rzekł.
Posłuchałem, lecz zdołałem dobyć zaledwie kilka słów niezrozumiałych, gdyż usta napełniły mi się krwią na nowo. Z powodu utraty krwi byłem też śmiertelnie osłabiony. Odpowiadać mogłem tylko w krótkich, oderwanych słowach i to tak cicho, że je Sam mógł zaledwie zrozumieć.
— Z Inczu-czuną walcz... Winnetou... pchnął w usta... kolbą po głowie... od... nie wiem...
Reszta słów ugrzęzła w gardle.
Ze zgrozą teraz zauważyłem, że leżałem w kałuży własnej krwi.
— Do stu piorunów! Ktoby to pomyślał! Bylibyśmy się chętnie poddali, lecz Apacze nie słuchali słów naszych. Wleźliśmy więc w krzaki, aby zaczekać do czasu, kiedy ochłoną z gniewu, jeśli się nie mylę. Przypuszczaliśmy, że wy zrobiliście tak samo i szukaliśmy was dlatego. Gdy was nie znalazłem, poczołgałem się na skraj zarośli, gdzie ujrzałem jakby martwych Inczu-czunę i Winnetou. Obaj niebawem podnieśli się. Wy leżeliście także obok, jak zabity. Tak się tem przeraziłem, że zabrałem natychmiast Dicka Stone’a i Willa Parkera i pobiegłem z nimi do was zobaczyć, czy jest jeszcze w was życie. Oczywiście natychmiast nas pojmano. Zapewniałem Inczu-czunę, że jesteśmy przyjaciółmi Apaczów, że wczoraj mieliśmy zamiar uwolnić obu dowódców, on jednak wyśmiał się ze mnie i tylko Winnetou zawdzięczam, że mi tę rękę wolną zostawili. On też opatrzył wam ranę na szyi, bo gdyby nie to, to bylibyście już nigdy się nie obudzili wskutek upływu krwi, jeśli się nie mylę. Czy pchnięcie doszło daleko?