Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
—   235   —

dwoje aksamitnych oczu Winnetou, a wreszcie umarłem, włożono mnie do trumny i zakopano. Słyszałem, jak grudy ziemi spadały na wieko trumny, spoczywałem potem w niej przez całą wieczność, nie mogąc się poruszyć. Naraz wieko podniosło się w górę i zniknęło. Nademną zajaśniał czysty błękit, a ściany grobu osunęły się na dół. Czy to była prawda? Czy mogło się stać coś takiego? Sięgnąłem ręką do czoła i...
— Alleluja, Alleluja! Budzi się ze snu; budzi się! — krzyknął Sam.
Odwróciłem głowę.
— Czy widzicie, że ręką chwycił się za głowę, że nawet głowę teraz odwrócił? — krzyczał mały.
Pochylił się nademną. Twarz promieniała mu poprostu z zachwytu, co pomimo niezwykle gęstego zarostu jego wyraźnie spostrzegłem.
— Czy widzicie mnie, kochany sir? — zapytał. — Otworzyliście oczy i poruszyliście się. A więc znowu żyjecie. Czy mnie widzicie?
Chciałem odpowiedzieć, ale nie mogłem, po pierwsze ze znużenia, a powtóre dla tego, że język ciężył mi jak ołów. To też skinąłem tylko głową.
— A czy mnie słyszycie? — mówił dalej.
Skinąłem znowu.
— Patrzcie na niego, patrzcie, patrzcie!
Twarz jego zniknęła, a ukazały się głowy Stone’a i Parkera. Zacni ludzie mieli łzy w oczach. Już mieli jakieś pytanie na ustach, ale Sam ich odsunął, krzycząc:
— Puście mnie do niego, ja chcę z nim mówić, ja!
Wziął moje ręce, przycisnął do nich tę część zarostu, w której powinny się usta znajdować i zapytał:
— Czy czujecie głód, pragnienie, sir?
Potrząsnąłem głową na znak zaprzeczenia. Osłabiony byłem tak bardzo, że byłbym nawet kropli wody nie wypił.
— Nie? Naprawdę nie? Boże, czy to możliwe? Czy wyobrażacie sobie, jak długo leżeliście?
Zaprzeczyłem znów głową.