względów i odtąd będziemy postępować z wami ostrzej. Chory już was nie potrzebuje. Pójdźcie teraz ze mną. Wskażę wam miejsce, którego wam nie będzie wolno opuścić.
— Nie, Winnetou, tylko nie to! — zawołał Sam przestraszony. — Ja nie mogę się rozłączyć z Old Shatterhandem.
— Będziesz mógł, bo ja ci to nakazuję! Stanie się to, co ja chcę!
— Prosimy cię, byś nam przynajmniej...
— Cicho! — przerwał mu Apacz surowo. — Nie ścierpię ani słowa sprzeciwu. Czy pójdziecie ze mną, czy mam polecić mym wojownikom, by was związali i stąd zabrali?
— Jesteśmy w waszej mocy, musimy więc was słuchać. Kiedy wolno nam będzie zobaczyć znowu Old Shatterhanda?
— W dzień jego i waszej śmierci.
— A prędzej nie?
— Nie.
— Więc pozwól nam pożegnać się z nim.
Sam ujął mnie za ręce; potem poczułem brodę jego na mej twarzy, gdyż pocałował mnie w czoło. Parker i Stone zrobili to samo, poczem odeszli razem z Winnetou. Leżałem sam przez pewien czas, dopóki nie zbliżyło się kilku Apaczów i nie zaniosło mnie, nie wiem dokąd, ponieważ wskutek słabości nie zdołałem drugi raz oczu otworzyć. Już podczas tego, kiedy mnie nieśli, zasnąłem na nowo.
Nie wiem, jak długo spałem. Był to sen wyzdrowienia, który zwykle bywa głęboki i trwa bardzo długo. Zbudziwszy się, otworzyłem oczy z łatwością. Osłabienie dawniejsze znacznie się zmniejszyło. Potrafiłem już do pewnego stopnia poruszać językiem i sięgnąć palcem w usta, by je oczyścić z nagromadzonej krwi i ropy.
Znajdowałem się ku memu zdumieniu w jakiejś czworokątnej komnacie o ścianach z kamiennego muru. Światło padało przez wejście, niezasłonięte drzwiami. Łoże moje mieściło się w tylnym kącie. Poukładano tu kilka
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.
— 240 —