Ciemne jej oczy spoczęły znowu przez dłuższy czas na mojej twarzy.
— On wam nie wierzy — rzekła znowu — a ja jestem jego siostrą. Czy masz ból w ustach?
— Teraz nie,
— Czy będziesz mógł połykać?
— Spróbuję. Czy możesz mi dać trochę wody do picia?
— Tak i do mycia. Zaraz ci przyniosę.
Wyszły obie ze starą. Ale co to było? Winnetou uważał nas za wrogów, nie wierzył naszym zapewnieniom, że jest przeciwnie, a mimoto oddał mnie pieczy własnej siostry! Myślałem, że kiedyś wyjaśni się powód tego postępowania.
Po jakimś czasie wróciły obie skwawy. Młodsza niosła małe naczynie, podobne do filiżanki, jakie wyrabiają Indyanie Pueblo, pełne zimnej wody. Uważała mnie jeszcze za zbyt słabego, żebym potrafił pić bez pomocy, dlatego przytknęła mi je do ust. Połykałem tylko z wielkim trudem, sprawiało mi to boleści, ale jakoś to zniosłem szczęśliwie. Pijąc małymi łykami i w wielkich odstępach, wypróżniłem naczyńko do dna.
Pokrzepiło mnie to nadzwyczajnie! Nszo-czi poznała to widocznie, gdyż rzekła:
— To ci posłużyło. Przyniosę ci później coś innego Niezawodnie jesteś bardzo spragniony i głodny. Czy chcesz się umyć?
— A czy potrafię?
— Spróbuj!
Stara przyniosła wydrążoną dynię, pełną wody. Nszo-czi postawiła mi ją obok łoża i podała coś w rodzaju ręcznika z delikatnej plecionki. Wziąłem się do mycia, ale mi się nie udało; byłem jeszcze za słaby. Nszo-czi zamoczyła więc koniec plecionki w wodzie i zaczęła mi zmywać twarz, mnie rzekomemu wrogowi własnego brata i ojca. Skończywszy, zapytała z lekkim, lecz widocznie pełnym politowania, uśmiechem:
— Czy zawsze byłeś taki chudy, jak teraz?
Chudy? Ach, o tem nie myślałem jeszcze dotych-
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —