Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.
—   245   —

czas! Trzy długie tygodnie gorączki, w dodatku tężec z ran, który zazwyczaj kończy się śmiercią, a to wszystko bez kąska pożywienia i bez kropli wody! To nie mogło przeminąć bez skutków. Dotknąłem policzków i odpowiedziałem:
— Nigdy chudy nie byłem.
— Więc przypatrz się tu swemu obrazowi!
Spojrzałem na wodę w dyni i cofnąłem głowę z przerażeniem, gdyż stamtąd zobaczyłem widmo szkieletu.
— To cud, że jeszcze żyję! — zawołałem.
— Tak, Winnetou powiedział to także. Przetrwałeś nawet tę jazdę tutaj. Dobry Wielki Duch dał ci ciało nadzwyczaj silne, gdyż inny nie wytrzymałby pięciu dni takiej drogi.
— Pięciu dni? Gdzież my się znajdujemy?
— W naszem pueblo[1] nad Rio Pecos.
— Czy wrócili tu wszyscy wasi wojownicy, którzy wzięli nas do niewoli?
— Tak, wszyscy. Mieszkają w pobliżu puebla.
— A czy pojmani Keiowehowie są także tutaj?
— Także. Właściwie należałoby ich zabić. Każdy inny szczep zamęczyłby ich na śmierć, ale dobry Kleki-petra był naszym nauczycielem i pouczył nas o dobroci Wielkiego Ducha. Jeżeli Keiowehowie zapłacą cenę odpowiednią, będą mogli odejść.
— A moi trzej towarzysze? Czy wiesz, gdzie są?
— W podobnej komnacie jak ta, ale ciemnej. Tam są przywiązani.
— Jak im się powodzi?
— Nie cierpią biedy, gdyż kto ma umrzeć na palu, musi być silnym, żeby mógł wiele wytrzymać, bo inaczej nie byłoby to karą dla niego.
— Więc mają umrzeć — naprawdę umrzeć?
— Tak.
— I ja także?

— I ty także!

  1. Kamienna budowla Indyan na kształt zamczyska.