Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.
—   249   —

radosnemu zdumieniu jeszcze wszystko, co posiadałem; broń mi tylko zabrano. Wyjąłem puszkę z sardynek; były w niej jeszcze moje zapiski, a między nimi kosmyk włosów Winnetou. Schowałem go i położyłem się spać spokojnie. Ledwie się wieczorem zbudziłem, ukazała się Nszo-czi i przyniosła znowu jedzenie i świeżą wodę. Jadłem już bez jej pomocy i rzucałem wśród tego pytania, na które ona stosownie do okoliczności odpowiadała, lub nie. Dano jej oczywiście wskazówki, jak się ma zachować i zakazano odstępować od nich, bo niejedno moje pytanie zostawiła bez odpowiedzi. Zapytałem ją także, dlaczego mnie nie ograbiono.
— Brat Winnetou zabronił tego — odrzekła.
— Dlaczego?
— Nie wiem. Mogę ci coś innego, lepszego powiedzieć.
— Co takiego?
— Byłam u bladych twarzy, pojmanych razem z tobą.
— Ty sama? — zawołałem uradowany.
— Tak. Chciałam im donieść, że ty czujesz się dobrze i że wnet wyzdrowiejesz. Na to poprosił mnie ten, którego nazywają Sam Hawkens, żebym ci doręczyła coś, co on zrobił podczas owych trzech tygodni pieczy nad tobą.
— Co to jest?
— Pytałam Winnetou, czy ci mogę to zanieść, a on pozwolił. Oto masz! Musisz być silnym i odważnym człowiekiem, skoro ośmielasz się atakować samym nożem szarego niedźwiedzia. Sam Hawkens mi to opowiedział.
Podała mi łańcuch, wykonany przez Sama z pazurów i zębów niedźwiedzia; oba końce uszu zdobiły go także.
— Jak on to mógł sporządzić? — zapytałem zdziwiony. — Chyba nie samemi rękoma. Czy zostawiono mu nóż i inne rzeczy, które przy sobie miał?
— Nie, tylko tobie jednemu nic nie zabrano. Ale Sam Hawkens powiedział bratu, że chce zrobić ten łańcuch i wyprosił sobie pazury i kły niedźwiedzia. Winnetou nie odmówił mu i pożyczył narzędzi, potrzebnych