— Nadzieja twoja cię zawiedzie!
— To nie jest nadzieja, lecz niezachwiana pewność, Przyznasz mi potem, że miałem słuszność.
Powiedziałem to z taką siłą przekonania, że przestała mi się sprzeciwiać i odeszła.
Więzienie moje leżało więc nad rzeką Pecos, a raczej w jednej z bocznych jej dolin, gdyż wyglądając przez drzwi, widziałem przeciwległą ścianę skalną wcale niedaleko, tymczasem dolina Rio Pecos musiała być znacznie szersza. Chętnie byłbym obejrzał pueblo, w którem, czyli na którem się znajdowałem, lecz nie mogłem się podnieść z łoża, a gdybym był nawet potrafił chodzić, to nie wiadomo, czy byliby mi pozwolili opuścić komnatę, w której niedobrowolnie mieszkałem.
Gdy się ściemniło, przyszła stara z lampą z małego wydrążonego harbuza i usiadła w kącie. Ta stara była do grubszych robót, a Nszo-czi spełniała, żeby się tak wyrazić, obowiązki gościnności.
Mimo dość wyraźnego światła lampy spędziłem całą noc na śnie głębokim i pokrzepiającym i uczułem się nazajutrz o wiele silniejszym. Tego dnia dostałem sześć razy swój zwykły posiłek: rosół z kukurudzą, zarówno pożywny, jak łatwy do strawienia. Karmiono mię tem dopóty, dopóki nie mogłem przełknąć stalszych pokarmów, szczególnie mięsa.
Stan mój polepszał się z dnia na dzień. Szkielet nabrał znowu mięśni, a spuchlizna w ustach zmniejszała się stale. Nszo-czi była wciąż taka sama, przyjaźnie zaniepokojona, bo przekonana, że śmierć moja coraz to bliżej. Ilekroć sądziła, iż na nią nie zważam, rzucała na mnie okiem z wyrazem rzewności i niemego pytania. Zdaje się, że zaczynała się nademną litować. Zrobiłem jej więc krzywdę, kiedy pomyślałem, że jest bez serca. Zapytałem ją, czy wolno mi opuścić więzienie, którego drzwi zawsze były otwarte. Zaprzeczyła jednak, dodając, że dniem i nocą stoją przed drzwiami dwaj niewidzialni dla mnie strażnicy, którzy i nadal mnie będą pilnowali, że tylko memu osłabieniu zawdzięczałem to, że mnie nie
Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.
— 251 —