Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/007

Ta strona została uwierzytelniona.
—   257   —

rozmaite rodzaje broni, przeznaczone także na okup. Tam przechadzał się Inczu-czuna z taksatorami haraczu. Tangua był z nimi, gdyż jego i jeńców wypuszczono już na wolność. Krótki rzut oka na rój tych czerwonych, fantastycznie poubieranych, postaci pouczył mnie, że było tam przynajmniej sześciuset Apaczów.
Ujrzawszy nas nadchodzących, zgromadzili się zaraz i utworzyli szerokie półkole o kilku ogniwach dokoła naszego wozu. Keiowehowie także przyłączyli się do nich.
Doszedłszy do wozu, spostrzegłem Hawkensa, Stone’a i Parkera, przywiązanych już do pali, wbitych mocno i głęboko w ziemię. Czwarty był wolny i do niego przywiązano mnie. To więc były owe słupy męczeńskie, pod którymi mieliśmy żywot nędznie i w męczarniach zakończyć, wbite w ziemię szeregiem i tak niedaleko od siebie, że mogliśmy z sobą rozmawiać. Sam znajdował się tuż obok mnie, potem następowali Stone i Parker. Pod słupami leżały wiązki chróstu, przeznaczone na to, by nas niemi obłożyć, gdy po rozmaitych męczarniach przyjdzie czas, żeby nas spalić.
Towarzyszom moim widocznie dobrze w niewoli się powodziło, gdyż wyglądali nieźle, ale min nie mieli bynajmniej wesołych.
— Ach, sir, więc i wy tutaj! — rzekł Sam. — To mizerna, całkiem mizerna operacya, której chcą nas poddać! Nie wiem, czy wytrzymamy. Śmierć i zabicie tak dalece szkodzą ciału, że się to rzadko kiedy przeżywa. Wkońcu mamy się jeszcze spalić, jeśli się nie mylę. Cóż wy na to, sir?
— Czy macie nadzieję ocalenia, Samie? — spytałem.
— Nie wiem, czy kto przyjdzie nas wybawić. Wysilałem myśl moją przez trzy tygodnie, lecz nie znalazłem nic odpowiedniego. Siedzieliśmy w ciemnej norze skalnej, a ponadto byliśmy skrępowani i otoczeni strażą. Jak tu wyjść! A jakże wam się powodziło?
— Bardzo dobrze!
— Wierzę; widać to po was. Wypaśli was jak gęsiora na pieczeń. Jakże tam z raną?