Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.
—   262   —

należy. Nie mogli się temu sprzeciwić i musieli to przyznać. Skoro jednak zażądaliśmy od nich, żeby zaniechali sprowadzania w nasze strony ognistego konia, nie usłuchali naszego wezwania i zastrzelili Kleki-petrę, którego czciliśmy i kochali jak ojca. Niechaj moi bracia i siostry poświadczą, że mówię prawdę!
Silnem, jednogłośnem: Howgh! potwierdzili to zebrani Apacze.
— Przynieśliśmy tutaj jego zwłoki i zatrzymaliśmy na dzień zemsty. Dzień ten dziś nadszedł. Kleki-petra ma dzisiaj być pochowany, a razem z nim jego morderca ze wspólnikami swego strasznego czynu; oni są jego przyjaciółmi i towarzyszami, a wydali nas w ręce Keiowehów, lecz wypierają się tego. Wszystkim innym czerwonym mężom wystarczyłoby do zamęczenia ich to, co o nich wiemy, my jednak, posłuszni naukom mądrego Kleki-petry, chcemy być sprawiedliwymi sędziami. Ponieważ oni nie przyznają się do nieprzyjaźni względem nas, przesłuchamy ich, a wyrok wypadnie odpowiednio do tego, czego się dowiemy. Niechaj moi bracia i siostry oświadczą mi swoją zgodę!
— Howgh! — zabrzmiało dokoła.
— Słuchajcie, sir! — rzekł do mnie Sam. — To wygląda dla nas korzystnie. Skoro nas chcą przesłuchać, to sprawa może nie weźmie tak złego obrotu, jak nam się zdawało. Mam nadzieję, że potrafimy im dowieść naszej niewinności. Przedstawię to tym ludziom tak jasno i tak ich przekonam, że nas puszczą na wolność.
— Samie, tego nie dokażecie — odrzekłem.
— Nie? Czemu? Czyż nie umiem mówić?
— O, mówić uczyli was powoli od dziecka, ale jesteśmy tutaj już sześć tygodni, a przez ten cały długi czas nie udało się wam wpoić w Apaczów innego przekonania.
— Wam także nie, sir!
— To prawda, Samie, gdyż po pierwsze nie mogłem mówić, a po drugie, gdy już ta przeszkoda ustała, nie pokazał się u mnie nikt z czerwonoskórych. Widzicie zatem,