Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.
—   263   —

że nawet sposobności nie miałem do przeprowadzenia obrony wobec obydwu wodzów.
— Więc nie zrobicie tego i teraz!
— Czemu?
— Jako greenhorn jesteście zbyt niedoświadczeni w takich sprawach i bądźcie pewni, że nie tylko nie zdołalibyście nam pomóc, lecz przeciwnie wpakowalibyście nas jeszcze głębiej. Posiadacie wprawdzie olbrzymią siłę fizyczną, ale tą tutaj nic nie wskóracie. Tutaj wszystko zależy od doświadczenia, bystrości i chytrości, czego wam brak właśnie. Nie możecie nic na to poradzić, gdyż urodziliście się już bez tych pięknych zalet i dla tego nie wtrącajcie swoich trzech groszy i pozwólcie mnie objąć obronę.
— W takim razie życzę wam lepszych wyników, niż dotychczas!
— Będą lepsze, gdyż zobaczycie, że dobrze zabiorę się do rzeczy.
Ta wymiana zdań odbyła się bez przeszkody, gdyż przesłuchanie nie zaczęło się natychmiast. Inczu-czuna i Winnetou rozmawiali z Tanguą i patrzyli przytem na mnie; mówili więc o nas. Spojrzenia pierwszych posępniały i stawały się coraz to surowsze, a miny Keioweha były takie, jak u człowieka, który skwapliwie stara się na kogoś rzucić podejrzenie przed drugim. Kto wie, jakie kłamstwa wymyślał, aby nas zgubić. Potem przystąpili do nas. Apacze stanęli po naszej prawej ręce, a Tangua umieścił się na lewo odemnie. Teraz odezwał się do nas Inczu-czuna tak, że wszyscy mogli dosłyszeć:
— Słyszeliście, co powiedziałem poprzednio. Macie powiedzieć prawdę i wolno wam będzie się bronić. Odpowiadajcie mi na pytania! Należeliście do tych, którzy budowali drogę dla konia ognistego?
Ta. Muszę ci jednak oświadczyć, że my trzej nie mierzyliśmy wcale, nas dodano im tylko do obrony. — odrzekł Sam. — Co się tyczy tego czwartego, zwanego Old Shatterhand, to...
— Milcz! — przerwał mu wódz. — Masz odpowiadać