Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.
—   279   —

— Czy nie wolno mi najpierw spróbować, jak tu głęboko? — zapytałem trwożliwie.
Po jego twarzy przebiegł nieskończenie pogardliwy uśmiech. Zażądał włóczni, którą zaraz przyniesiono. Wepchnąłem ją do wody, ale do dna nie dostałem. Było mi to bardzo na rękę, mimoto udawałem bojaźń, przykucnąłem nad wodą i zacząłem sobie zmywać czoło i piersi, jak człowiek, bojący się apopleksyi, gdyby bez ochłodzenia się wszedł do wody. Za mną dał się słyszeć pomruk lekceważenia, a to był pewny znak, że swój cel osiągnąłem. Naraz zawołał Sam Hawkens:
— Na miłość Boga, chodźcie tu lepiej, sir! Nie mogę na to patrzeć. Niech nas zamęczą. To lepsze, niż mieć przed oczyma taki przykry obraz!
Przyszło mi mimowoli na myśl, co sobie Nszo-czi o mnie pomyśli. Oglądnąłem się. Twarz Tanguy była ucieleśnionem szyderstwem, Winnetou podniósł górną wargę tak, że zęby mu było widać; był wściekły na to, że okazał dla mnie współczucie, a siostra jego spuściła oczy i nie patrzyła na mnie.
— Ja jestem gotów. — huknął Inczu-czuna. — Cóż ty się jeszcze ociągasz? Do wody!
— Czy to rzeczywiście nieuniknione? — zapytałem, — Czy inaczej już być nie może?
Zabrzmiał powszechny śmiech, nad którym dominował głos Tanguy:
— Puście tę żabę, darujcie mu życie! Do takiego tchórza nie powinien przyłożyć ręki wojownik!
A Inczu-czuna krzyknął na mnie mrukliwym głosem wściekłego tygrysa:
— Do wody, bo cię natychmiast zwalę w kark tomahawkiem.
Udałem bardzo przerażonego, usiadłem na brzegu, włożyłem najpierw stopy, potem łydki do wody i próbowałem niby zwolna się zesunąć.
— Do wody! — krzyknął Inczu-czuna ponownie i kopnął mnie w plecy. Na to właśnie czekałem. Podrzuciłem bezradnie obie ręce do góry, krzyknąłem przeraźliwie