nianego drzewa, naniesionego przez wodę, i znów zaczerpnąłem powietrza. Drzewo zakrywało mnie tak dokładnie, że mogłem dłużej zostać na powierzchni. Widziałem wodza leżącego na wodzie jak zwierzę, gotowe rzucić się w tej chwili na zdobycz. Teraz miałem najdłuższą przestrzeń do przepłynięcia, bo aż tam, gdzie las się zaczynał, a zarośla zwisały z brzegu do wody. Dotarłem i tam szczęśliwie i pod osłoną zarośli wyszedłem na brzeg.
Musiałem oczywiście minąć wspomniany zakręt, aby za nim na drugi brzeg przepłynąć, a to mogłem najprędzej biegiem osiągnąć. Zanim jednak ruszyłem, spojrzałem ku tym, których otumaniłem. Stali, wołając i giestykulując nad brzegiem, a wódz tam i napowrót pływał, czekając na mnie wciąż jeszcze, chociaż to niemożliwe było, żebym tak długo bez oddechu siedział pod wodą. Czy też Sam myślał teraz o moich słowach: „jeśli utonę, będziemy ocaleni?“
Pobiegłem lasem, jak mogłem, najdalej, dopóki nie minąłem zakrętu, potem znów wszedłem do wody i przepłynąłem swobodnie na drugę stronę, dzięki temu oczywiście, że Apacze uważali mnie za lichego pływaka i człowieka, bojącego się wody. Podstęp, którym wywiodłem ich w pole, był bardzo niezgrabny, gdyż, o ile dotąd mnie poznali, nie powinni byli podejrzewać mnie o tchórzostwo.
Na drugim brzegu poszedłem znowu lasem w dół rzeki aż tam, gdzie się kończył. Ukryty w krzakach zobaczyłem z przyjemnością, że kilku czerwonych wskoczyło do wody i dzióbało włóczniami dno, szukając utopionego Old Shatterhanda. Mogłem z całą swobodą pójść teraz do cedru i byłbym wygrał, lecz tego nie uczyniłem, gdyż nie tylko chciałem zwycięstwo osiągnąć podstępem, lecz także dać Inczu-czunie nauczkę, a zarazem zobowiązać go sobie do wdzięczności.
On pływał wciąż jeszcze tam i napowrót, a nie przyszło mu na myśl spojrzeć na drugi brzeg. Ja osunąłem się znowu w wodę, położyłem się na plecach tak, że tylko nos i usta wystawały z wody i pozwoliłem się
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.
— 281 —