Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.
—   283   —

spodziewać, jeślibym uciekając odwrócił się do niego plecami Zacząłem więc pozornie umykać, ale zaledwie zrobiłem dwadzieścia kroków, zatrzymałem się znowu i skierowałem twarz ku niemu.
Domyśliłem się słusznie! Inczu-czuna bowiem, chcąc być pewnym rzutu, stanął na miejscu, zawinął toporem nad głową i w chwili, gdy spojrzałem na niego, cisnął nim za mną. Ja wykonałem dwa, czy trzy skoki w bok, topór przeleciał koło mnie i zarył się głęboko w piasek.
Tego właśnie pragnąłem. Podbiegłem, podniosłem go i ruszyłem spokojnym krokiem zamiast do drzewa naprzeciw wodza, który krzyknął ze złości i puścił się do mnie, jak wściekły. Na to ja zamierzyłem się tomahawkiem i zawołałem groźnie:
— Stój, Inczu-czuno! Znowu pomyliłeś się co do Old Shatterhanda. Czy chcesz własnym toporem dostać po głowie?
Zatrzymał się w biegu i krzyknął:
— Psie, jak mi w wodzie umknąłeś? Zły duch znów ci dopomógł!
— Nie wierz temu! Jeśli tu może być mowa o duchu, to właśnie dobry Manitu opiekował się mną w tej niebezpiecznej chwili.
Mówiąc to, spostrzegłem, że jego oczy, zwrócone na mnie, płonęły jakby pod wpływem ukrytego zamiaru. Dodałem więc ostrzeżenie:
— Chcesz mnie zaskoczyć, zaatakować, widzę to po tobie. Nie czyń tego, bo byłaby to śmierć twoja. Nic ci się nie stanie, gdyż naprawdę lubię ciebie i Winnetou, ale jeśli rzucisz się na mnie, to będę musiał się bronić. Wiesz, że i bez broni mam nad tobą przewagę, a teraz jeszcze zdobyłem sobie tomahawk. Bądź więc rozsądny i...
Nie mogłem zdania dokończyć. Złość, która nim opanowała, odebrała mu spokojną rozwagę. Puścił się na mnie z rękoma, zakrzywionemi jak szpony. Już zdawało mu się, że mię pochwycił, gdy wtem ja usunąłem się szybko w bok, a siła skoku, która mnie miała oba-