— Nie. Zmusił mnie do tego, że go ogłuszyłem, bo nie chciał mi się poddać.
— Mogłeś go zabić! Był przecież w twoim ręku!
— Staram się zawsze oszczędzać wroga, a tem bardziej powinienem był postąpić tak z ojcem Winnetou, umiłowanego przezemnie. Masz tu broń jego! Ty rozstrzygniesz, czy zwyciężyłem, a zarazem czy dotrzymacie słowa wobec mnie i moich towarzyszy.
Wziął podany mu tomahawk i przypatrywał mi się długo, długo. Wzrok jego łagodniał coraz bardziej, wreszcie twarz przybrała wyraz podziwu.
— Co za człowiek z Old Shatterhanda! — zawołał wreszcie — Kto go pojmie?
— Nauczysz się jeszcze mnie pojmować.
— Dajesz mi ten topór, nie wiedząc, czy dochowamy ci słowa! Mógłbyś się nim bronić. Czy wiesz, że w ten sposób oddajesz się w moje ręce?
— Pshaw! Nie boję się, gdyż na wszelki wypadek mam ręce i pięści, a Winnetou nie jest kłamcą, lecz szlachetnym wojownikiem, który słowa nie złamie.
Na to wyciągnął on do mnie rękę i odrzekł z okiem błyszczącym:
— Masz słuszność. Jesteś wolny, a tamte blade twarze również, z wyjątkiem tego, który się Rattler nazywa. Darzysz mnie zaufaniem, więc i ja ci go nie odmawiam.
— Zaufasz mnie tak, jak ja tobie. Zaczekaj tylko trochę. Chodź teraz do ojca!
— Tak, chodź! Muszę go zobaczyć, bo, gdy Old Shatterhand uderzy, to śmierć łatwo może nastąpić, chociażby sam nie miał tego zamiaru.
Poszliśmy do cedru i rozwiązaliśmy ręce wodzowi. Winnetou zbadał go i rzekł:
— Żyje, ale nie prędko się zbudzi i będzie go długo głowa bolała. Nie mogę tutaj pozostać, przyślę mu więc kilku ludzi. Niech mój brat Old Shatterhand pójdzie ze mną!
Pierwszy raz wyraził się o mnie „mój brat“. Ileż
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —