razy słyszałem to później z ust jego, a jak poważnie, wiernie i szczerze brzmiało to zawsze!
Poszliśmy znowu ku rzece i przepłynęliśmy na drugą stronę. Czerwonoskórcy czekali na nas na brzegu z niecierpliwością. Widząc nas płynących obok siebie spokojnie, zauważyli nietylko, że byliśmy w zgodzie, lecz musieli także uznać, że niesłusznie byłem przedmiotem ich szyderstwa i śmiechu. Kiedy wyszliśmy na brzeg, rzekł Winnetou, biorąc mnie za rękę, donośnym głosem:
— Old Shatterhand zwyciężył. On i jego trzej towarzysze są wolni!
— Uff, uff, uff! — zawołali Apacze.
Tangua tylko stał i patrzył ponuro przed siebie. Miałem się z nim jeszcze policzyć, gdyż należało go za jego wysiłki, zmierzające do odebrania nam życia, ukarać i to nie tylko z powodu nas, lecz także ze względu na przyszłość i na tych białych, z którymi się jeszcze mógł zetknąć.
Winnetou przeszedł ze mną obok niego, nie rzuciwszy nań okiem i zaprowadził mnie do słupów, do których przywiązani byli moi towarzysze.
— Halleluja! — zawołał Sam. — Jesteśmy ocaleni, już nas nie sprzątną! Człowieku, mężu, przyjacielu, młodzieńcze, greenhornie, jak wam się udało?
Winnetou podał mi swój nóż, mówiąc:
— Odetnij ich! Zasłużyłeś na to, żebyś sam to uczynił.
Zrobiłem to. Ledwie się towarzysze poczuli wolnymi, rzucili się na mnie, wzięli mnie w swoich sześć ramion i zaczęli mnie tak gnieść i dusić, że mnie aż strach zdjął. Sam pocałował mnie nawet w rękę, a z małych oczek kapnęły mu łzy w bór zarostu, gdy mówił:
— Sir, jeśli wam to kiedyś zapomnę, to niech mnie połknie pierwszy niedźwiedź, którego spotkam. Jak zabraliście się do tego? Zniknęliście. Obawialiście się tak wody, że wszyscy myśleli, żeście utonęli.
— Czyż nie powiedziałem: jeśli utonę, będziemy ocaleni?
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.
— 286 —