— Kiedy byłem jeszcze przywiązany do słupa.
— Wtedy mówiłem o rozmaitych rzeczach.
— To prawda, ale przypomnisz sobie chyba, o których z twych słów szczególnie myślę.
— Nie.
— Wobec tego muszę ci sam przypomnieć. Oto chciałeś się ze mną policzyć.
— Czy rzeczywiście? — zapytał, podnosząc brwi.
— Tak. Powiedziałeś także, że chętnie walczyłbyś ze mną, gdyż wiesz dokładnie, że zmiażdżyłbyś mnie.
Niewątpliwie ton, jakim mówiłem, wywołał w nim przykre wrażenie, gdyż rzekł z namysłem:
— Tego sobie nie przypominam. Old Shatterhand chyba źle mnie zrozumiał.
— Nie. Winnetou był przy tem i poświadczy to.
— Tak — potwierdził wymieniony ochotnie. — Tangua chciał załatwić rachunki z Old Shatterhandem i chełpił się, że gotów jest z nim walczyć, żeby go zmiażdżyć.
— Widzisz więc, że tak wyraziłeś się wtedy. Czy dotrzymasz słowa?
— A ty żądasz tego?
— Tak. Nazwałeś mnie żabą, pozbawioną odwagi. Oczerniałeś mnie i starałeś się ze wszystkich sił do zguby naszej doprowadzić. Kto jest na tyle zuchwały, żeby robić coś takiego, ten musi też mieć odwagę bronić się przedemną.
— Pshaw! Walczę tylko z wodzami!
— Ja jestem wodzem!
— Udowodnij to!
— Pięknie! Uczynię to w ten sposób, że powieszę cię sznurem tam na pierwszem drzewie, jeśli się będziesz wzdragał policzyć się ze mną.
Groźba powieszenia jest dla Indyanina chyba najcięższą obelgą. To też Tangua natychmiast wyrwał nóż z za pasa i wrzasnął:
— Psie, mam cię przebić?
— Możesz, lecz nie tak, jak teraz zamierzasz, tylko w uczciwej walce, pierś przy piersi i nóż przeciw nożowi.
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.
— 289 —