Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.
—   294   —

szerokością ciała. Ten złożył się zaraz za pierwszem słowem Winnetou, mierzył starannie i wypalił. Kula przeleciała tuż koło mnie. Nikt nie krzyknął z powodu tego wystrzału.
— Teraz strzela Old Shatterhand — wezwał mnie Winnetou. — Raz... dwa...
— Zaraz! — przerwałem mu. — Ja stałem naprzeciwko wodza Keiowehów rzetelnie i prosto, on zaś po części odwraca się i staje ku mnie nie twarzą, lecz bokiem.
— To mi wolno! — odparł. — Kto mi zabroni? Tego nie określono, jak mamy stawać.
— To prawda i Tangua może taką zająć postawę, jak mu się spodoba. Nadstawi mi wązką stronę ciała, sądząc, że nie tak łatwo go trafię, ale się myli, bo nie chybię bezwarunkowo. Mógłbym wypalić, nie mówiąc ani słowa, ale chcę być względem niego uczciwym. Ma dostać kulę w prawe kolano, ale to może tylko wówczas nastąpić, gdy zwróci się do mnie twarzą. Jeśli jednak stać będzie bokiem, to kula rozstrzaska mu oba kolana. Oto cała różnica. Niechaj robi teraz, co chce; ja go ostrzegłem.
— Strzelaj kulami, a nie słowami! — szydził i nie zważając na moją przestrogę, nie zmienił bocznej pozycyi.
— Old Shatterhand strzela — powtórzył Winnetou. — Raz... dwa... trzy!
Huknął strzał, Tangua wydał głośny okrzyk, puścił strzelbę z ręki roztworzył ramiona i runął na ziemię.
— Uff, uff, uff! — zawołano ze wszystkich stron i zaczęto się cisnąć, aby zobaczyć, gdzie trafiłem.
Ja podszedłem także, a wszyscy rozstąpili się z szacunkiem.
— W oba kolana, w oba kolana! — mówiono na prawo i lewo.
Kiedy przystąpiłem do Tanguy, leżał skomląc na ziemi. Winnetou klęczał już przy nim i badał ranę. Spostrzegłszy, że się zbliżam, rzekł:
— Kula poszła zupełnie tak, jak przepowiedział