Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.
—   295   —

mój biały brat; oba kolana strzaskane. Tangua już nigdy nie wyjedzie konno, aby rzucić okiem na rumaki innych szczepów.
Ujrzawszy mnie, rzucił raniony na mnie całą falę przezwisk. Huknąłem na niego tak, że zamilkł na chwilę i rzekłem:
— Przestrzegłem cię, lecz ty nie usłuchałeś. Sam jesteś temu winien.
Nie śmiał jęczeć, gdyż Indyaninowi nie wolno tego robić nawet w bolu największym. Zagryzł wargi patrzył przed siebie ponuro, a potem zgrzytnął:
— Jestem zraniony i nie mogę wrócić do domu; muszę u Apaczów pozostać.
Na to potrząsnął Winnetou głową i rzekł bardzo stanowczo:
— Musisz wrócić do domu, gdyż nie mamy miejsca