Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.
—   296   —

dla złodziei naszych koni i morderców naszych wojowników. Nie zemściliśmy się krwawo i zadowolniliśmy się zwierzętami i rzeczami. Więcej żądać nie możesz. Keioweh nie należy do naszego puebla.
— Ależ ja nie będę mógł usiedzieć na koniu!
— Old Shatterhand był ciężej zraniony i też nie mógł jechać na koniu, a musiał tu się dostać. Myśl o nim często! To ci się przyda. Keiowehowie chcieli nas dzisiaj opuścić; niech to uczynią, gdyż kogo z nich spotkamy jutro w pobliżu naszych pastwisk, z tym obejdziemy się tak, jak wedle ich życzenia mieliśmy postąpić z Old Shatterhandem. Powiedziałem. Howgh!
Wziął mnie za rękę i odszedł. Wydostawszy się ze ścisku, ujrzeliśmy Inczu-czunę płynącego rzeką z dwoma wysłanymi doń ludźmi. Winnetou pospieszył nad rzekę, a ja udałem się do Sama Hawkensa, Dicka Stone’a i Willa Parkera.
— Nareszcie, nareszcie będziemy was mieli dla siebie! — rzekł pierwszy z nich. — Powiedzcie nam zaraz przedewszystkiem, jakie to włosy pokazywaliście Winnetou?
— Które mu sam odciąłem.
— Kiedy?
— Gdy uwolniłem go razem z ojcem.
— To wy... do wszystkich dyabłów... wy... wy, greenhorn mielibyście ich uwolnić?
— Oczywiście.
— Nie powiedziawszy nam o tem ani słowa?
— To było zbyteczne!
— Ale jakże dokonaliście tego?
— Tak, jak to greenhorny czynią.
— Mówcie rozsądnie, sir! To było nadzwyczaj trudne!
— Tak, wątpiliście nawet, czyby się wam udało.
— No, a wam się udało! Albo ja nie mam rozumu, albo przestał mi działać!
— To pierwsze, Samie, to pierwsze!
— Nie róbcie głupich dowcipów! Taki chytrzec! Odwiązuje od słupów męczeńskich wodzów i nosi z sobą