dwoma wymienionymi. Razem zeszliśmy z pięter. Nszo-czi poszła była naprzód i już nie było jej widać. Wchodząc z bocznej doliny na główną nad Rio Pecos, nie zastaliśmy już Keiowehów, którzy odjechali ze swoim zranionym wodzem. Inczu-czuna był na tyle rozumny, że wysłał za nimi potajemnie wywiadowców, gdyż mogła ich wziąć chętka powrócić niepostrzeżenie, aby się zemścić.
Wspomniałem już, że tam na placu stał nasz wóz z wołami. Apacze otoczyli go dokoła. Inczu-czuna i Winnetou stali obok, a przy nich Nszo-czi, która rozmawiała z bratem. Jakkolwiek córka wodza, nie śmiała mieszać się do spraw męskich, a jeśli teraz nie znajdowała się przy kobietach, to musiało w tem tkwić coś ważnego, o czem bratu chciała powiedzieć. Widząc nas nadchodzących, zwróciła na nas jego uwagę i cofnęła się potem do kobiet. Mówiła z nim zatem o nas. Winnetou przebił się przez krąg wojowników, wyszedł naprzeciw nas i rzekł poważnie:
— Czemu moi biali bracia nie zostali na górze w pueblu? Czy nie podobają im się mieszkania?
— Podobają się i dziękujemy za troskliwość czerwonemu bratu: — odrzekłem. — Przychodzimy, gdyż słyszeliśmy, że Rattler ma teraz ponieść śmierć. Czy tak?
— Tak.
— Ależ ja go nie widzę!
— Leży na wozie przy zwłokach zamordowanego.
— Jaki mu rodzaj śmierci przeznaczono?
— Śmierć w męczarniach.
— Czy to nieodwołalnie postanowione?
— Tak.
— Oko moje takiej śmierci nie zniesie!
— Dla tego mój ojciec, Inczu-czuna, zaprowadził was do puebla. Czemu zjawiliście się znowu tutaj, skoro wzrok wasz na coś podobnego nie potrafi patrzeć?
— Spodziewam się, że będę mógł być obecnym przy jego śmierci i nie odwrócę się ze zgrozą. Religia moja nakazuje mi wstawić się za Rattlerem.
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.
— 307 —