Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.
—   309   —

— Odbylibyśmy nową naradę i na niej przemawialibyśmy tak za tobą, że wojownicy musieliby uznać wdzięczność, której się domagasz. Wówczas straciłoby wartość wszystko, czego z taką chlubą dla siebie dokonałeś. Czy ten Rattler godzien takiej ofiary?
— Pewnie, że nie!
— Brat mój słyszał, że mówię z nim szczerze. Wiem, jakie uczucia i myśli przenikają jego serce, ale moi wojownicy pojąć tego nie mogą. Gardziliby człowiekiem, któryby żądał takiego dowodu wdzięczności. Czy Old Shatterhand, który mógłby zostać najsławniejszym wojownikiem Apaczów, ma od nas odejść dla tego, że wojownicy spluwaliby przed nim?
Trudno było na to odpowiedzieć. Serce nakazywało obstawać przy próbie, ale rozum, a raczej duma sprzeciwiała się temu. Winnetou współczuł z moją wewnętrzną rozterką, bo powiedział:
— Pomówię z ojcem, a mój brat niech tu zaczeka!
Odszedł.
— Nie róbcie głupstw, sir! — tłumaczył Sam. — Nie domyślacie się, że to wstawiennictwo możecie życiem przypłacić.
— To chyba nie!
— O i owszem! To prawda, że czerwony gardzi każdym, kto wprost odeń żąda wdzięczności. Zrobi to, czego się odeń ktoś domaga, ale na przyszłość nie zna już tego człowieka. Musielibyśmy istotnie dziś się oddalić, a mamy przed sobą nieprzyjaznych Keiowehów. Co to znaczy, tego nie potrzebuję wam przedstawiać.
Inczu-czuna i Winnetou rozmawiali z sobą przez chwilą bardzo poważnie, poczem zbliżyli się do nas, a ojciec odezwał się w te słowa:
— Gdyby Kleki-petra nie był nas zaznajomił nieco z waszą wiarą, uważałbym cię za człowieka, z którym wstyd mówić. Tak jednak pojmuję twoje życzenie, ale moi wojownicy nie zrozumieliby go i gardziliby tobą.
— Nie tylko o mnie tu idzie, lecz także o Kleki-petrę.
— Jak to?
— On wyznawał tę samą wiarę, która mnie naka-