Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.
—   310   —

zuje przedłożyć prośbę i umarł w tej wierze. Religia polecała mu przebaczać nieprzyjacielowi. Wierz mi, że gdyby żył jeszcze, nie dopuściłby do tego, żeby jego morderca zginął taką śmiercią.
— Czy rzeczywiście?
— Jestem tego pewien.
Potrząsnął zwolna głową i rzekł:
— Jacyż to ludzie ci chrześcijanie! Albo są źli i wówczas złość ich jest tak wielka, że ją pojąć trudno, albo są znowu dobrzy, a wtedy ich dobroć jest równie niepojęta!
Następnie spojrzał w oczy synowi, a syn jemu. Obydwaj zrozumieli wzajemnie swe spojrzenia. Inczu-czuna zwrócił się znowu do mnie i zapytał:
— Czy ten morderca był także twoim wrogiem?
— Tak.
— Czy ty mu przebaczyłeś?
— Tak.
— Więc słuchaj, co ci powiem! Dowiemy się, czy mieszka w nim jeszcze choć ślad czegoś dobrego. Jeżeli tak, to spróbuję spełnić twoje życzenie bez szkody dla ciebie samego. Usiądźcie tutaj i zaczekajcie na to, co się stanie. Gdy ci dam znak, przystąpisz do mordercy i zażądasz, żeby cię poprosił o przebaczenie. Jeśli to zrobi, to umrze szybko.
— Czy będzie mi wolno powiedzieć to jemu?
— Tak.
Inczu-czuna powrócił z Winnetou do koła wojowników, a my usiedliśmy tam, gdzie staliśmy dotąd.
— Tego byłbym nie przypuścił, — rzekł Sam — żeby wódz zgodził się na wasze życzenie. Musicie być u niego dobrze zapisani.
— Nie w tem leży przyczyna, a w czem innem.
— W czem?
— To wpływ Kleki-petry, zaznaczający się nawet po jego śmierci. Ci czerwonoskórzy bardziej przesiąknęli prawdziwem duchowem chrześcijaństwem, niż im się zdaje. Jestem bardzo ciekawy, co teraz się stanie.