— Ja miałbym ciebie wołać? Ciebie, ciebie! Nie myśl tak! Wynoś się, powtarzam, wynoś się!
— Odchodzę, ale zapytam jeszcze o jedno; czy macie jakie życzenie? Chętnie je wam spełnię. Może polecicie mi pozdrowić kogo od siebie? Czy żyją jacy wasi krewni, których należałoby zawiadomić?
— Idź do piekła i zgłoś się tam, że jesteś przeklętym łotrem! Ty jesteś w spółce z tymi czerwonymi i oddałeś mnie w ich ręce. Niechaj cię za to...
— Mylicie się! — przerwałem mu. — A więc nie macie żadnego życzenia przed śmiercią?
— Tylko to jedno, żebyście jak najrychlej poszli za mną, tylko to jedno!
— Wobec tego skończyliśmy już z sobą. Nie mam tu więcej co robić, chyba udzielę wam rady chrześcijańskiej: Nie zatwardzajcie się w grzechach, lecz pomyślcie o swoich uczynkach i o zapłacie na tamtym świecie!
Co na to od niego usłyszałem, tego niepodobna powtórzyć, ciarki mi przeszły po ciele na skutek tych słów. Inczu-czuna wziął mnie za rękę, odciągnął mnie i powiedział:
— Mój biały brat widzi, że ten morderca nie zasługuje na to, żeby się za nim wstawiać. To chrześcijanin, a wy nazywacie nas poganami, ale czy czerwony wojownik wymówiłby takie słowa?
Milczałem, gdyż nie miałem co na to odpowiedzieć. Nie spodziewałem się, że Rattler tak się zachowa. Przedtem, gdy mówiono o palach męczeńskich Indyan, okazał się nadzwyczajnym tchórzem, drżał na całem ciele, a dzisiaj zdawało się, że kpi sobie z męczarni całego świata!
— To chyba nie odwaga z jego strony, — rzekł Sam — lecz wściekłość, tylko wściekłość.
— O co?
— Na was, sir. Sądzi, że wy temu winni jesteście, iż dostał się w ręce Indyan. Nie widział nas od dnia pojmania, a teraz was i nas widzi wolnymi, Indyan zaś usposobionych dla nas przyjaźnie, gdy tymczasem on
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.
— 314 —