Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.
—   320   —

— Czy mój biały brat jest ze mnie teraz zadowolony?
— Tak, dziękuję ci!
— Nie masz powodu do składania podzięki, gdyż bez twej prośby byłbym postąpił tak samo. Ten pies nie zasługiwał na śmierć męczeńską. Dziś widziałeś różnicę między nami, poganami a wami, chrześcijanami, między dzielnymi czerwonymi wojownikami a białymi tchórzami. Blade twarze zdolne są do każdej zbrodni, ale gdy trzeba okazać odwagę, wyją ze strachu, jak psy, bojące się batów.
— Wódz Apaczów nie powinien zapominać, że wszedzie są mężni i bojaźliwi, dobrzy i źli ludzie!
— Słusznie mówisz, nie chciałem cię obrazić, ale niech żaden też naród nie sądzi, że jest lepszym od drugiego dlatego, że ma inną barwę.
Aby go odciągnąć od tego drażliwego tematu, zapytałem:
— Co teraz zrobią wojownicy Apaczów? Czy pochowają Kleki-petrę?
— Tak.
— Czy mogę być przytem obecnym z moimi towarzyszami?
— Tak. Sam byłbym cię poprosił o udział w tej uroczystości. Rozmawiałeś wówczas z Kleki-petrą, kiedy myśmy odeszli po konie. Czy to była zwyczajna rozmowa?
— Nie, bardzo poważna dla niego, a dla mnie pełna znaczenia. Czy chcecie wiedzieć, o czem rozmawialiśmy z sobą?
— Powiedz! — odrzekł.
Zwróciłem się teraz do niego w liczbie mnogiej, gdyż Winnetou przyłączył się do nas.
— Gdyście wy odeszli, ja z Kleki-petrą usiedliśmy obok siebie. Przekonaliśmy się wkrótce, że jego ojczyzna jest i moją zarazem, prowadziliśmy więc rozmowę w języku ojczystym. On przyznał się, że was bardzo miłuje,