Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.
—   338   —

— Precz, precz z tem futrem! — zaśmiał się Dick.
Sam nasadził ją z powrotem na głowę i rzekł z wyrzutem:
— Wstydź się, Dicku, nazywać futrem ozdobę mojej głowy! Nie spodziewałem się tego po takim, jak ty, koledze! Wy wszyscy nie umiecie się poznać na wartości starego Sama. Wyrażam wam pogardę i idę do mojej Mary. Muszę zobaczyć, czy jej się tak dobrze powodzi jak mnie.
Machnął lekceważąco rękoma i wyszedł. Uśmialiśmy się, gdyż trudno było brać mu cokolwiek za złe.
Nazajutrz powrócili wywiadowcy, którzy się skrycie udali byli za Keiowehami i donieśli, że ci podążyli bez wypoczynku dalej, że więc nie mieli zamiaru przedsiębrać teraz jakichś kroków nieprzyjacielskich.
Nastąpił teraz okres powszechnego spokoju, ale dla mnie okres czynności. Samowi, Dickowi i Willowi podobała się bardzo gościnność Apaczów, wypoczywali też gruntownie. Jedynem zajęciem Sama były codzienne przejażdżki na Mary, którą, jak się wyrażał, chciał przyzwyczaić do swego sposobu jeżdżenia.
Ja natomiast nie siedziałem z założonemi rękoma. Winnetou wziął mię do szkoły indyańskiej, często całymi dniami odbywaliśmy dalekie jazdy, podczas których musiałem się ćwiczyć we wszystkiem, co się tyczyło wojny i polowania. Łaziłem z nim po lasach i uczyłem się zakradać. On przeprowadzał ze mną poprostu ćwiczenia w służbie wojennej w polu. Często odłączał się odemnie, poleciwszy mi szukać siebie. Starał się zacierać, ile możności, swe ślady, a ja wysilałem się tak samo, by je odnaleźć. Ileż to razy siedząc w jakichś zaroślach, lub stojąc zakryty zwisającymi gałęziami w wodzie Pecosu, przypatrywał się, jak go szukałem. Zwracał moją uwagę na błędy i pokazywał na sobie, co mam robić, a czego zaniechać, była to doskonała nauka, której udzielał mi z równą gorliwością, z jaką ja byłem jego uczniem. Przytem nigdy z ust jego nie wyszła pochwała, ani nic takiego, co mogłoby być naganą. Jako mistrz we wszyst-