odciśnięte, niż przedtem. Czyżby wziął siostrę na ręce i poniósł dalej? W takim razie byłoby to dla mnie według jego mniemania zadanie bardzo trudne, lecz według mego bardzo łatwe od chwili, w której odgadłem, że poniósł Nszo-czi.
Z powodu tego ciężaru wcisnęły się głębiej jego stopy, niż poprzednio. Trzeba było odszukać ślady Indyanki, a znajdować się one mogły oczywiście nie na dole, lecz w górze.
Jeśli Winnetou szedł sam, to nie trudno mu było z wolnemi rękami przecisnąć się przez leśne podszycie. Jeśli jednak niósł siostrę, to musiał w górze niejedną nadłamać gałązkę. Idąc wciąż jego tropem, zwracałem uwagę nie na trawę na ziemi, lecz w górze na zarośla. I słusznie! Dźwigając swój ciężar, nie mógł Winnetou z powodu braku swobody ruchów ostrożnie rozsuwać gałęzi, a Nszo-czi o tem nie pomyślała. Znalazłem więc w kilku miejscach nadłamane gałązki i uszkodzone listki, czyli znaki, którychby tu nie było, gdyby Winnetou sam był przechodził.
Ślady wiodły prosto ku polance, a potem tak samo przez nią. Po drugiej stronie polany siedzieli zapewne oboje z utajoną radością, że nie zdołam wykonać mojego zadania. Mogłem przejść wprost, ale chciałem zrobić jeszcze lepiej i zaskoczyć ich poprostu. W tym celu zacząłem, korzystając troskliwie z każdego ukrycia, skradać się dokoła polany. Znalazłszy się na drugiej stronie, jąłem znowu szukać śladów Winnetou. Gdyby był poszedł dalej, musiałbym był je zauważyć, jeśli nie, to ukrył się razem z Nszo-czi. Położyłem się na ziemi i czołgałem się w półkolu, stararając się ciągle kryć poza drzewami. Nie zauważyłem ani jednego odcisku nogi. Siedzieli więc widocznie na skraju polany, a mianowicie tam, gdzie jej dosięgał trop, za którym szedłem poprzednio.
Pocichu, całkiem pocichu sunąłem się ku temu miejscu. Siedzieli z pewnością spokojnie, a wprawnego ich ucha nie mógł ujść żaden szelest. Udało mi się to lepiej, niż przypuszczałem. Wreszcie ujrzałem oboje
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.
— 340 —