Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.
—   345   —

przeto był pewien, że jej nie znalazłem. Myślał, że jestem w błędzie i dałem się wywieść w pole jakimś pozorom.
— Tak. — odrzekłem. — Widziałem je.
— Ależ siostra moja pilnowała się bardzo, by śladów nie zostawić!
— Mylisz się, widać je dobrze.
— Nie.
— Nie na ziemi, lecz na gałęziach. Nszo-czi nie dotykała ziemi nogami, ale gdy ją niosłeś, połamałeś gałęzie i pozrywałeś liście.
— Uff! Ja ją niosłem?
— Tak.
— Kto ci to powiedział?
— Twoje ślady. Zrobiły się naraz głębsze, oczywiście z powodu większego ciężaru, a ponieważ ty nie mogłeś zmienić swojej wagi, musiałeś więc wziąć na siebie jakiś ciężar. Tym była twoja siostra, której noga mchu nie dotknęła.
— Uff! Ty się mylisz. Wróć jeszcze raz i poszukaj
— To byłoby daremne i zbyteczne, bo Nszo-czi jest tam, gdzie ty siedziałeś. Zabiorę ją stamtąd.
Puściłem się przez polanę, ale ona wyszła tymczasem z zarośli i rzekła z zadowoleniem do brata:
— Słusznie więc powiedziałam ci, że mnie znajdzie.
— Tak, moja siostra miała słuszność, a ja się pomyliłem. Mój brat Old Shatterhand umie trop ludzki czytać nie tylko okiem, lecz także myślą. Nie potrzebuje się już niczego więcej uczyć.
— O, przeciwnie. — odrzekłem. — Mój brat Winnetou wygłasza tu pochwałę, na którą nie zasłużyłem. Czego jednak dotąd nie umiem, tego nauczę się jeszcze od niego.
Była to rzeczywiście pierwsza pochwała, którą usłyszałem z ust jego; przyznaję, że byłem z niej tak dumny, jak niegdyś z pochwał profesorów.
Wieczorem tego dnia przyniósł mi Winnetou bardzo dobrze zrobione i ozdobione czerwonym haftem in-