— To niemożebne,
— Ja tak chcę, więc będzie możebne. Pojedziemy w tę okolicę, gdzie pracowaliście, a ty dokończysz przerwanej roboty i dostaniesz obiecane wynagrodzenie.
W niemem zdumieniu spojrzałem mu w oczy. Czyżby żartował? Nie, wódz Indyan nie pozwala sobie nigdy na takie żarty. Czyżby to znów była próba? Nie, to też nie było prawdopodobne.
— Mój młody biały brat milczy — rzekł w dalszym ciągu. — Czy nie przystaje na moję propozycyę?
— Nawet z chęcią, ale trudno mi uwierzyć, że to poważny twój zamiar.
— Czemu?
— Mam skończyć to, za co ukarałeś śmiercią moich białych współpracowników. Mam zrobić to, co tak surowo osądziłeś za naszem pierwszem widzeniem!
— Robiłeś to bez zgody właścicieli kraju, a teraz otrzymasz na to pozwolenie. To, co mówię, nie pochodzi odemnie, lecz od mego syna Winnetou, który mnie upewnił, że to nam nic nie zaszkodzi, jeżeli dokonasz przerwanego dzieła.
— Pod tym względem się mylisz. Kolej zbudują, a biali przyjdą z pewnością.
Spojrzał posępnie przed siebie i przyznał po chwili:
— Masz słuszność. Nie możemy im przeszkodzić w ponownem ograbieniu nas. Najpierw oni wysyłają takie małe oddziały, jak wasz był i te możemy poniszczyć, ale to nie zmieni niczego, bo potem nadciągną gromadami, którym musimy ustąpić, bo zgniotłyby nas. Ale i ty tego zmienić nie zdołasz. Czy sądzisz może, że nie przyjdą, jeśli ty się wyrzekniesz dokończenia pomiarów przestrzeni?
— Nie, tego nie sądzę. Choćbyśmy jakich użyli środków, to koń ognisty musi pędzić przez te strony.
— W takim razie zgódź się na moją radę! Sobie przysłużysz się znacznie, a nam nie zaszkodzisz. Omówiliśmy to z Winnetou. Pojedziemy z tobą obydwaj, a towarzyszyć nam będzie trzydziestu wojowników. To wy-
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.
— 357 —