Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
—   358   —

starczy do ochrony i pomocy podczas roboty. Potem odprowadzeni przez tych trzydziestu wojowników aż tam, gdzie pewne drogi znajdziemy, udamy się kanoem parowem do St. Louis.
— Co mówi mój brat czerwony? Czy dobrze go zrozumiałem? Chce się udać na Wschód?
— Tak z tobą ja, Winnetou i Nszo-czi.
— Nszo-czi także?
— Tak i moja córka. Pragnie bardzo zobaczyć wielkie miasta bladych twarzy i pozostać tam, dopóki nie będzie taką, jak biała skwaw.
Musiałem zrobić niezbyt mądrą minę, gdyż dodał, patrząc na mnie z uśmiechem:
— Mego białego brata spotkała niespodzianka widocznie. Czy nie będzie może zadowolony z naszego towarzystwa? Niechaj powie otwarcie!
— Niezadowolony? Jakżebym mógł? Przeciwnie, cieszę się nadzwyczajnie! W waszem towarzystwie przybędę na Wschód bezpiecznie i już choćby dlatego jest to dla mnie korzystne. Ale najważniejsze to, że będą ze mną ci, których tak pokochałem.
— Howgh! — potwierdził z radością. — Dokończysz roboty, a potem ruszymy na Wschód. Czy Nszo-czi znajdzie tam ludzi, u których mogłaby mieszkać i nauczyć się czegoś?
— Tak. Ja sam chętnie się o to postaram. Ale wódz Apaczów musi uwzględnić, że blade twarze nie mogą być tak gościnne jak czerwoni mężowie.
— Wiem o tem. Gdy blade twarze przychodzą do nas nie jako wrogowie, otrzymują wszystko, czego potrzebują, bez wynagrodzenia, ale kiedy my do nich się udajemy, musimy płacić za wszystko, a nawet płacić dwa razy tyle, co biali wędrowcy. Ponadto dostajemy wszystko gorsze niż oni. Nszo-czi będzie więc musiała zapłacić.
— Tak, to prawda niestety, ale oto się nie troszczcie. Dzięki twej wielkodusznej pomocy otrzymam dużo pieniędzy i będziecie moimi gośćmi.
— Uff, uff! Co mój młody biały brat myśli o Inczu-