Po krótkiem śniadaniu odprowadzili nas wszyscy mieszkańcy puebla aż do rzeki, gdzie miała się odbyć ceremonia, jakiej nie widziałem dotychczas: znachor miał przepowiedzieć, czy podróż będzie szczęśliwa.
Na tę uroczystość przybyli także Indyanie, zamieszkali w okolicy puebla. Nasz wielki wóz stał jeszcze na tem samem miejscu. Nie braliśmy go z sobą, gdyż zawadzałby nam, jako zbyt ciężki, w tak szybkiej jeździe, jaka była konieczna wobec spóźnionej pory roku. Stanowił on sanktuaryum znachora, który obwiesił go kocami i ukrył się za nimi.
Dokoła wozu utworzono wielkie koło, a gdy się ono zamknęło, zaczął się dla czerwonych „święty obrzęd“, który ja w duchu nazwałem przedstawieniem. Najpierw dało się słyszeć z wozu jakieś mruczenie i prychanie, jak gdyby tam kilka psów i kotów gotowało się do zaciętej walki.
Ja stałem pomiędzy Winnetou i jego siostrą. Wielkie podobieństwo między obojgiem rodzeństwa wystąpiło dzisiaj jeszcze bardziej, ponieważ Nszo-czi ubrała nie szaty niewieście, lecz kostyum męski, zupełnie podobny do opisanego już ubrania brata. Na głowie nie miała okrycia, a włosy związała także tak samo, jak on. U pasa wisiało kilka woreczków z rozmaitą zawartością, za nim tkwił nóż i pistolet, a przez plecy zwieszała się strzelba. Strój ten był nowy i ozdobiony pstremi wyszywkami i frędzlami. Dziewczyna przedstawiała się tak wojowniczo, a zarazem tak ponętnie, że wszystkie spojrzenia zwracały się ku niej. Ponieważ ja miałem na sobie darowane mi ubranie, więc wszyscy troje wyglądaliśmy prawie jednakowo.
Słysząc mruczenie i prychanie, zrobiłem, zdaje się, niezbyt uroczystą minę, bo Winnetou się odezwał:
— Mój brat nie zna jeszcze naszego zwyczaju i wyśmieje się z nas w duszy.
— Dla mnie żaden religijny obrzęd nie jest śmiesznym, choćbym go jak najmniej rozumiał — odpowiedziałem.
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
— 363 —