Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
—   365   —

przestał ryczeć, przeszła dobrze udana trwoga, która go gnała, i rozpoczął się miarowy groteskowy taniec, tem osobliwszy, że znachora twarz pokrywała okropna maska, a całe ciało obwieszone było rozmaitymi dziwacznymi, a częściowo nawet potwornymi przedmiotami. Tańcowi towarzyszył monotonny śpiew, a jedno i drugie, taniec i śpiew, z początku żywsze, stawały się z czasem spokojniejsze, aż ustały zupełnie. Znachor usiadł i spuściwszy głowę pomiędzy kolana, długo nie wydał z siebie głosu, ni ruchu, w końcu zerwał się i obwieścił widzom głośno szczegóły swego jasnowidzenia:
— Posłuchajcie, posłuchajcie, synowie i córy Apaczów! Oto, co pozwolił mi zbadać wielki Manitou. Wodzowie Inczu-czuna i Winnetou, oraz nasz biały wódz, Old Shatterhand, wyjeżdżają ze swoimi białymi i czerwonymi wojownikami, aby Nszo-czi, młodą córę naszego szczepu, odwieźć do mieszkań bladych twarzy. Dobry Manitou gotów czuwać nad nimi. Przeżyją kilka przygód, ale im to nic nie zaszkodzi i powrócą do nas szczęśliwie. Nszo-czi, która dłuższy czas pozostanie u bladych twarzy, powróci także szczęśliwie, tylko jednego z nich nie zobaczymy już nigdy.
Zatrzymał się i spuścił głowę, aby dać wyraz smutku z powodu ostatniej przepowiedni.
— Uff, uff, uff! — zawołali czerwonoskórzy zdumieni i zatrwożeni zarazem, ale nikt się o nic nie spytał.
Ponieważ znachor trwał dłużej w pochylonej postawie i ciągle milczał, zabrakło Samowi Hawkensowi cierpliwości, dlatego zapytał:
— Któż to nie wróci? Niechaj lekarz powie!
Wezwany pogroził ręką, zaczekał jeszcze czas pewien, poczem podniósł głowę, zwrócił wzrok na mnie i zawołał:
— Byłoby lepiej, gdyby nie pytano o niego. Nie chciałem go wymienić, ale ciekawa blada twarz, Sam Hawkens, zmusił mnie do tego. To Old Shatterhanda więcej już nie zobaczymy. Śmierć zaskoczy go wkrótce. Niechaj ci, którym przepowiedziałem powrót szczęśliwy,