Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—   366   —

wystrzegają się przebywania w jego pobliżu, jeżeli nie chcą z nim razem życia utracić! Obok niego narażeni będą na niebezpieczeństwo, lecz zdala od niego są zawsze pewni. Tak oznajmił mi Wielki Duch. Howgh!
Po tych słowach wrócił do wozu. Czerwonoskórzy zaczęli na mnie spoglądać i wydawać okrzyki pożałowania.
— Co temu hultajowi na myśl przyszło? — rzekł Sam do mnie. — Wy macie umrzeć? Tylko ta głowa barania mogła wpaść na taki pomysł! Taka idea mogła się tylko w zwiędłym mózgu urodzić! Skąd on to wziął?
— Spytajcie lepiej, jaki w tem miał zamiar! On nie jest mnie życzliwy. Żaden znachor indyański nie będzie przyjacielem chrześcijan, a ten ani razu do mnie nie przemówił, ja zaś odpłacałem mu taką samą monetą; był dla mnie niczem. Obawia się mego wpływu na wodzów, który mógłby się rozszerzyć na całe plemię i skorzystał ze sposobności, aby temu zapobiec.
— Czy mam pójść i przylepić kilka policzków do jego czerwonej twarzy, sir?
— Nie róbcie głupstw, Samie! Cała sprawa nie warta, żeby się nią rozdrażniać.
Inczu-czuna, Winnetou i Nszo-czi, słysząc wspomniane proroctwo, spojrzeli po sobie z zakłopotaniem. Czy mu wierzyli, czy nie, to było obojętne, ale oni znali jego wpływ na swych podwładnych. Postanowiono, żeby z nami wyruszyło trzydziestu wojowników, a jeśliby oni uwierzyli w to, że moja blizkość zagraża im zgubą, nie podobna byłoby uniknąć różnorodnych przykrości. Ponieważ przepowiedni owej trudno już było zmienić, przeto pozostawał jeden tylko sposób: osłabienia jej znaczenia. Oto wskazanem było, żeby wodzowie zachowywali się względem mnie nadal tak samo jak przedtem i to jawnie wobec ludzi. To też obydwaj ujęli mnie za ręce, a Inczu-czuna rzekł tak głośno, że to wszyscy słyszeli:
— Niechaj czerwoni bracia i siostry posłuchają słów moich! Nasz brat lekarz ma zdolność wnikania swym wzrokiem w przyszłość i często stało się to, co zapowiedział, ale przekonaliśmy się nieraz, że się może po-