nili to byli już przedtem, bo godność wojownika nie pozwalała im robić tego publicznie.
Tylko jeden z nas pożegnał się słowami, a tym był Sam Hawkens. Zobaczył Kliunę-ai, stojącą pośród kobiet, zwrócił, siedząc już na siodle, muła w tę stronę i zapytał:
— Czy „księżyc“ wie, co widziałem w otworze?
— Wiem, gdyż słyszałam, co mówiłeś — odrzekła.
— Mogłem powiedzieć o wiele więcej, naprzykład o tobie.
— O mnie? Czy ja także byłam w otworze?
— Tak. Znam dzięki temu całą twą przyszłość. Czy opisać ci ją?
— Proszę o to — rzekła szybko i skwapliwie. — Co mi przyszłość przyniesie?
— Ona ci nic nie przyniesie, lecz zabierze coś bardzo cennego dla ciebie.
— Co to takiego? — zapytała trwożliwie.
— Twoje włosy. Stracisz je za kilka miesięcy i wyłysiejesz zupełnie, jak księżyc, który także włosów nie posiada. Wówczas przyślę ci moją perukę. Bądź zdrów, smutny blasku księżyca!
Podpędził muła i odjechał, śmiejąc się, a Kliuna-ai odwróciła się zawstydzona tem, że przez ciekawość pozwoliła zakpić z siebie.
Porządek naszej jazdy sam się ustalił. Inczu-czuna, Winnetou z siostrą i ja jechaliśmy na przedzie, potem Hawkens, Parker i Stone, a za nimi trzydziestu Apaczów, którzy po kilku naprzemian prowadzili konie juczne.
Nszo-czi siedziała na koniu po męsku. Była ona rzeczywiście, jak się potem okazało, o czem zresztą nie wątpiłem, doskonałą i wytrwałą amazonką, bo nie tylko znakomicie trzymała się na koniu, ale równie dobrze władała bronią. Ktoś nie znający jej mógł ją wziąć za młodszego brata Winnetou, ale bystrzejsze oko dopatrzyłoby się w niej łatwo kobiecej miękkości rysów twarzy i kształtów ciała. Nszo-czi była piękną, naprawdę
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
— 371 —