Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.
—   373   —

zbliżała się szybko, a w nocy panowało już takie zimno, że do rana utrzymywaliśmy ogień.
Jeśli powiedziałem, że mi Apacze pomagali, to nie znaczy to niestety, że to chętnie czynili. Musieli słuchać pod tym względem rozkazu wodzów, ale bez tego byliby mi nie pomagali z pewnością. Widać było po każdym, że się cieszył, ilekroć zwalniałem go od pracy. A gdy potem wieczorem siadaliśmy razem, obozowało owych trzydziestu Indsmanów od nas nieco dalej, niż tego wymagał wzgląd na szacunek dla wodzów. Ci zauważyli to, ale milczeli. Sam to też spostrzegł i powiedział do mnie:
— Ci czerwoni nie bardzo się biorą do rzeczy. To jest i będzie prawdą na zawsze, że czerwony jest dzielnym myśliwym i walecznym wojownikiem, ale poza tem leniwcem. Praca mu nie smakuje.
— To, co dla mnie robią, nie męczy ich wcale i nie jest właściwie pracą, a niechęć ich ma inny powód.
— Tak? Jaki?
— Pamiętają widocznie proroctwo znachora, któremu wierzą bardziej, niźli waszemu, kochany Samie.
— Być może, ale to byłoby głupie z ich strony.
— Ponadto zaś praca moja jest niewątpliwie dla nich zgrozą. Te okolice do nich należą, a ja odmierzam je dla innych ludzi, dla ich nieprzyjaciół. O tem musicie także pamiętać, mój Samie.
— Ależ tak chcą ich wodzowie!
— Zapewne. Z tego jednak nie wynika, żeby i oni czuli się z tego zadowolonymi. Oni skrycie są temu przeciwni. A gdy się im przypatruję, kiedy siedzą z sobą i rozmawiają pocichu, widzę po ich minach, że mówią o mnie, i to, zdaje się, nic pocieszającego.
— Ja się też tego domyślam, ale to może nam być obojętne. Myślami swemi i słowami nic nam nie zaszkodzą. My mamy do czynienia z Inczu-czuną, Winnetou i Nszo-czi, a na tych troje nie możemy się chyba uskarżać.
Pod tym względem miał Sam słuszność, bo Winnetou i jego ojciec dopomagali mi we wszystkiem z iście braterską uprzejmością, a Indyanka wyczytywała mi z oczu