Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
—   397   —

Zamiast mu odpowiedzieć, zwołałem Apaczów, z których kilku oddaliło się było, i zawiadomiłem ich o śmierci Inczu-czuny i jego córki. Po moich słowach zapanowało głębokie milczenie, gdyż wieść, którą przyniosłem, była im nie podobną do wiary i zbyt okropną. Przedstawiłem im więc dokładniej wypadki i dodałem na końcu:
— A teraz niechaj moi czerwoni bracia przyznają, kto lepiej przepowiedział przyszłość, Sam Hawkens, czy wasz lekarz! Inczu-czuna i Nszo-czi zginęli, ponieważ oddalili się odemnie, a Winnetou ja ocaliłem. Czy więc towarzystwo moje śmierć sprowadza, czy życie?
Teraz nie mogli już wątpić. Rozległo się więc wycie, dosłyszalne na kilka mil angielskich dokoła. Czerwonoskórcy biegali jak wściekli, wymachiwali bronią i robili straszliwe miny dla okazania swej złości. Dopiero po pewnym czasie przekrzyczałem ich wrzaski:
— Niechaj milczą wojownicy Apaczów! — nakazałem. — Wyciem nie nie wskóracie. Wyruszamy, aby schwytać mordercę!
— Tak, wyruszamy! — zawołali, przyskakując do koni.
— Ciszej! — nakazałem powtórnie. — Wszak bracia moi nie wiedzą, co mają czynić. Ja im to powiem.
Zaczęli się tak do mnie cisnąć, że omal mię nie przewrócili. Gdyby Santera dostali w tej chwili w ręce, rozszarpaliby go na kawałki. Hawkens, Stone i Parker stali w ciszy obok siebie. Wiadomość o śmierci ojca i siostry Winnetou zrobiła na nich piorunujące wrażenie. Teraz podeszli, a Sam zaczął:
— Zdaje mi się, że mi ktoś dał silnie po łbie; ciągle pojąć tego jeszcze nie mogę. To straszne, to okropne! Ta miła, piękna, dobra, czerwona miss! Zawsze była dla mnie taka uprzejma i teraz miałaby już nie żyć! Wiecie, czuję się zupełnie tak, jak gdybym...
— Jak się czujecie, to zachowajcie dla siebie, kochany Samie! — wpadłem mu w słowo. — Musimy się puścić w pogoń za mordercą. Gadanie nic nie pomoże.