— Słuchajcie dalej! Utworzymy dwa oddziały i pojedziemy dokoła tych gór, my czterej biali w prawo, a dziesięciu wyznaczonych dla mnie przez Winnetou Apaczów w lewo. Po drugiej stronie się spotkamy, a wtedy pokaże się, czy który z oddziałów na trop natrafił. Jestem pewien, że trop znajdziemy, a wtedy będziemy już wiedzieli, jak postąpić.
Sam przypatrzył mi się z boku, zrobił nieszczególną minę i zawołał:
— Lack—a—day! Ktoby to był pomyślał! Że też ja na to nie wpadłem! To najprostszy i najniezawodniejszy sposób działania i każde dziecko musi to uznać, jeśli się nie mylę!
— Zgadzacie się zatem, Samie?
— Zupełnie, sir, zupełnie. Wybierzcie sobie prędko dziesięciu czerwonych!
— Wybiorę tych, którzy mają najlepsze konie, na wypadek, gdyby długo trzeba było ścigać tego łotra. Musimy się też w żywność zaopatrzyć. Jeśli znacie nieźle te strony, to wiecie zapewne, w jakim czasie można zajechać na drugą stronę gór.
— Pizy wielkim pośpiechu za dobre dwie godziny.
— Więc nie zwlekajmy!
Wyznaczyłem dziesięciu Apaczów, którzy ucieszyli się moim wyborem, gdyż woleli ścigać mordercę, niż śpiewać przy zwłokach pieśni żałobne. Pozostałych pouczyłem, którą drogą dostaną się najprędzej do Winnetou, poczem odjechali.
Wkrótce potem wyruszyło moich dziesięciu dokoła gór na lewo, a więc łukiem na zachód, a my czterej biali mieliśmy się udać na wschód. Dosiadłszy koni, ruszyliśmy też najpierw do obozu Santera, gdzie odszukałem miejsce, na którem mój koń poprzedni głębiej wcisnął w ziemię kopyto. Z tego, bardzo wyraźnego, śladu zdjąłem sobie dokładny rysunek. Sam Hawkens potrząsnął na to głową i rzekł:
— Czy malowanie kopyt końskich należy także do sztuki surveyora?
Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.
— 399 —