Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
—   401   —

znajdą. Rozumie się samo przez się, że Santer pojedzie na zachód.
— Dla mnie nie jest to tak samo przez się zrozumiałem.
— Nie? Kiedyśmy go spotkali, jechał przecież także na zachód, a teraz będzie to samo.
— Chyba trudno. To drab kuty na cztery nogi, czego dowiódł swojem zniknięciem bez śladu. Pomyśli sobie, że będziemy się na to tak zapatrywali, jak wy teraz, to znaczy, pomyśli, że będziemy go szukali na zachodzie, ponieważ spotkaliśmy go, gdy jechał na zachód, zawróci więc prawdopodobnie na wschód. To można łatwo zmiarkować.
— Skoro tak mówicie, to łatwo. Miejmy nadzieję, że się tak stanie.
Ścisnęliśmy konie ostrogami i popędziliśmy przez preryę, mając góry ciągle po lewej ręce. Trzymaliśmy się oczywiście zawsze miękkiego gruntu, a Santer musiał, jeśli był tam istotnie, jakiś ślad pozostawić. Patrzyliśmy przytem nieustannie na ziemię, gdyż im prędzej jechaliśmy, tem bardziej musieliśmy uważać, by nie prześlepić tropu.
Tak przeszła godzina, potem pół godziny. Okrążyliśmy już byli prawie góry dokoła, kiedy zauważyliśmy ciemny pas, biegnący tuż przed nami przez trawę. Był to trop jeźdźca, a zatem prawdopodobnie ten, któregośmy szukali teraz. Zsiedliśmy wobec tego z koni, a ja ruszyłem wzdłuż śladów, aby znaleźć odcisk dokładny. Natknąwszy się niebawem na taki, porównałem go z rysunkiem, a oba tak przystawały do siebie, że bezwątpienia był to trop Santera.
— Taki rysunek jest istotnie rzeczą bardzo praktyczną — rzekł Sam. — Muszę to sobie zapamiętać.
— Tak, zapamiętaj to sobie! — potwierdził Parker, — A oprócz tego jeszcze jedno?
— Co?
— Że doszło już do tego, iż ty, nauczyciel, uczysz się teraz od ucznia.
— Czy chcesz mnie złościć, stary Willu? To ci się