Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
—   402   —

nie uda, hi! hi! hi! — śmiał się Sam. — To zaszczyt dla nauczyciela, gdy doprowadził ucznia do takiej wprawy, że ten w końcu robi się mędrszym i zręczniejszym od mistrza. Co do ciebie trzebaby się z góry wyrzec takich wyników. Ileż to lat trudziłem się, aby z ciebie zrobić westmana i wszystko okazało się daremnem. Ty nie będziesz mógł niczego na stare lata zapomnieć, bo nic w młodości się nie nauczyłeś.
— Wiem już! Nazwałbyś mnie chętnie greenhornem, bo nie możesz żyć bez tego słowa, a wobec Old Shatterhanda nie wypada już z tem wyjeżdżać.
— Jesteś grenhornem i jeszcze jakim! Mianowicie starym; wprost wstydzić się powinieneś młodego, który już dawno starego przewyższył, jeśli się nie mylę.
Pomimo tej utarczki słownej zgodziliśmy się na to, że ślad Santera pochodzi mniej więcej z przed dwu godzin. Bylibyśmy nim ruszyli natychmiast, lecz musieliśmy zaczekać na Apaczów, co trwało niestety trzy kwadranse. Wysłałem jednego z nich do Winnetou z doniesieniem, że znaleźliśmy trop Santera. Posłaniec miał już przy wodzu pozostać, my zaś puściliśmy się dalej ku wschodowi.
W tej spóźnionej porze roku brakowało do wieczora ledwie dwóch godzin, a chodziło nam oto, żeby, zanim się ściemni, jak najdalej dojechać, gdyż potem musielibyśmy zatrzymać się aż do dnia następnego, nie moglibyśmy bowiem podążać naprzód, nie widząc śladów.
Natomiast należało napewno przypuścić, że Santer skorzysta z wieczora i nocy, aby się od nas jak najbardziej oddalić, będąc przekonanym, że urządzą za nim pościg. Czekała nas więc nazajutrz ostra jazda, tem cięższa, że utrudniona odczytywaniem śladów, czem ścigany się nie opóźniał. Jedna okoliczność wyrównywała na szczęście jako tako tę różnicę: oto Santer musiał się sam zmęczyć jazdą całonocną, a tembardziej koniowi pozwolić na dłuższy odpoczynek.
Wzgórza, nazwane przez Winnetou i jego ojca Górami Nuggetów, zniknęły wkrótce za nami, ustępując